Pewna mała dziewczynka zawsze dreptała uczepiona matczynej sukni. Nie zdążyła się jeszcze nauczyć, jak stawiać odważnie kroki, nie odkryła jeszcze ścieżek, którymi chciałaby śmiało ruszyć bez niczyjej pomocy. Nim skończyła cztery latka zawołała ją do siebie śmierć. I ta mała dziewczynka, jak chadzała za życia, tak i po śmierci starała się nadążyć nieporadnym krokiem za konduktem żałobnym. Na próżno. Zdarzyło się to podobno w powiecie piskim, w Zastrużnych.
Po pogrzebie matka dziewczynki wyprawiła stypę, na której pewien młody mężczyzna nic nie pił ani nie jadł, a tylko siedział za stołem z poważną miną, aż wstał i powiada do matki zmarłej dziewczynki, że za szybko szli, że ona biedna nie zdążyła i że teraz on pójdzie i ją odprowadzi. Kobieta zapłakana spytała, czy ona by córki odprowadzić nie mogła, ale chłopak odparł, że mogłoby się to nie spodobać duchom na cmentarzu, dlatego on pójdzie.
Innym razem i w innym miejscu podobno (dokładniej w 1929 roku) pewna czternastoletnia dziewczyna usłyszała opowieść swojej matki o następującej treści…
W Nowych Gutach, w powiecie piskim, do żałobników, którzy wracali z cmentarza a szli na stypę dołączył człowiek ze wsi. Kiedy dotarli na miejsce stypy, siadł za stołem razem z żałobnikami ale nie chciał ani jeść, ani pić tak długo, aż nie wstał i nie odprowadził duszy zmarłego na cmentarz. Kiedy wrócił do zebranych na stypie, opowiedział im, że dusza nieboszczyka płakała i czekała za firaną przez cały czas, by ktoś ją odprowadził na spoczynek.
W Olszewie zaś (niedaleko Mikołajek) też mieszkał człowiek, który musiał odprowadzać zmarłych. Pewnego razu zmarła żona majątkarza i kiedy kondukt szedł wiejską drogą, tragarz duchów obrał zupełnie inną trasę. Później tłumaczył, że zmarła utykała i bała się psów, więc postanowiła pójść inną drogą, a on poszedł za nią, by ją odprowadzić.
Wszystkie te historie zebrane zostały w „Tragarzu duchów“ pod red. Jerzego Marka Łapo (Moja Biblioteka Mazurska, Dąbrówno 2007). To książka, z tego co wiem, teraz już trudno dostępna, ale jeśli kiedyś pojawi się gdzieś w Waszym pobliżu, to warto do niej zajrzeć. Wiele tam znajdziecie opowieści spisanych o marach, wilkołkach, nimfach i topnikach… Pojawiają się tam historie o zapadłych zamkach i diabłach, o kłobukach. A rysunki w książce, których autorem jest Robert Budzinski (1874-1955) dodają niezwykłości przytaczanym podaniom.
Jeśli zaś chodzi o owego tragarza duchów, to los miał raczej nieciekawy. A może ciekawy, a ciężki… Jak czytamy w zbiorze podań ludowych z Mazur:
„Czasami zdarzało się, że z różnych przyczyn duch zmarłego pozostawał wśród żywych. Wtedy mogli go zobaczyć tylko ci, którzy obdarzeni byli zdolnością, bądź może raczej przekleństwem, widywania zmarłych. Tylko tacy ludzie potrafili odprowadzać umarłych na miejsce wiecznego spoczynku.“ *
I kiedy czytam te historie, zastanawia mnie dziś, gdy żyję w świecie, w którym raczej nie pamięta się o dawnych wierzeniach i zwykle nie zastanawia nad tym, czy dusza jest w stanie nadążyć za samochodem wiozącym trumnę czy może nie, że to akurat wierzenie miało pewien ciepły odcień. Dawało nadzieję, że nie będzie się samemu podczas ostatniej drogi, nawet jeśli z różnych przyczyn nie mogło się czasem nadążyć za światem.
*Tragarz dusz, Zbiór podań ludowych z Mazur, Moja Biblioteka Mazurska, Dąbrówno 2007r., s. 57