Smaczne, smaczniejsze, niesmaczne…

Na Warmii i Mazurach zapanowała masowo, histeryczna wręcz moda na SMAKI - festyny kulinarne wszelakiej maści. Swego święta doczekał się ser, chleb, kartoflak, kaczka ...długo można by wyliczać. Pojawiło się też mnóstwo publikacji stawiających konsumpcję, czy też krótko mówiąc jedzenie i gotowanie w centrum zainteresowania. Każde szanujące się miasto i miejscowość dołączyło radośnie do zacnego grona promotorów kulinarnego dziedzictwa. Ja mam jednak jakiś dziwny posmak w ustach...

DSC02947 (800x600)Apogeum galopującego menu tożsamościowego osiągnięto w ten weekend na festynie związanym z finałem konkursu „Smak Warmii Mazur i Powiśla”, zorganizowanym w Lidzbarku Warmińskim, a sponsorowanym przez mieszkańców miasta i samorząd województwa. Tu trzeba dodać, że województwo warmińsko-mazurskie jako pierwsze w Polsce  przystąpiło do Europejskiej Sieci Regionalnego Dziedzictwa Kulinarnego. Pełne członkostwo uzyskało 21 października 2005 roku pod nazwą Dziedzictwo Kulinarne Warmia Mazury Powiśle. Impreza, jak wspomniano na stronie internetowej, to cały cykl - „kalendarz imprez promujących żywność naturalną, tradycyjną, lokalną i regionalną”, a w stolicy biskupiej Warmii miała swój finał.

Dalej czytamy - „założeniem konkursu jest poznanie i udokumentowanie regionalnych produktów żywnościowych oraz potraw zakorzenionych w polskiej tradycji, od lat wytwarzanych tymi samymi metodami i według tych samych receptur. W celu zachowania narodowych specjałów i ochrony przed ich zapomnieniem, uczestnicy konkursu będą prezentowali regionalne potrawy i produkty, które tworzą kulinarne dziedzictwo regionu”.

W dobie odkrywania dla wielu własnej małej ojczyzny na nowo, warto oczywiście pochylić się również nad dziedzictwem kulinarnym i sięgnąć głębiej. Wszak i Warmiak i Mazur nie samym krajobrazem żyje. Promowanie zdrowej, regionalnej żywności, naturalnych produktów jest inicjatywą godną polecenia i wsparcia. Tylko zastanawiam się, na ile taki - na przykład „comber ze skudda na sposób sarny” serwowany na jednej z takich imprez w Olsztynie - jest potrawą „od lat zakorzenioną i wytwarzaną tradycyjnymi metodami”?

W Ełku odbyła się – co od razu sugeruje nazwa – impreza o wydźwięku tradycji kulinarnej regionu „Frutti di Lago” (zresztą Ełk to podobno kulinarna stolica Mazur). Jest tam również doroczna Fiesta Kartofella... W Lidzbarku zaserwowano natomiast „filet ze szczupaka w koszulce z cukinii z bazyliowym pesto”... To jak to jest z tą ”promocją jedynych w swoim rodzajów produktów i potraw, specyficznych dla dziedzictwa kulinarnego naszego regionu”?

I tak oto w mojej fantazji, karmionej książkami Wiecherta czy opowiadaniami Warmiaka Edwarda Cyfusa, nie umiem doszukać się żadnej fiesty kulinarnej, ani sandacza wędzonego na trawie żubrowej podanego z chrupiącą sałatką z domowego ogrodu z musem truskawkowym oraz pieczonymi ziemniakami. Zastanawiam się więc, do kogo kierowany jest ten produkt turystyczny i te wykwintne potrawy? Bo niewątpliwie, chociażby poprzez realizację w sezonie, jest to produkt turystyczny. Kto ocenia tą tradycyjność i w czym ona się wyraża?

Pomysł promocji kulinarnego oblicza regionu jest słuszny, warto również wspierać lokalnych producentów i wytwórców, bo niewątpliwie mamy czym się pochwalić. Jesteśmy regionem, który zdecydowanie powinien stawiać na produkty związane z naszym rolniczym charakterem. Mnie jednak zawsze zastanawia, jaką wartość dla lokalnej społeczności wnosi owa promocja i przede wszystkim finansowanie takich – niejednokrotnie wielce kosztownych imprez? Co statystyczna Kowalska i statystyczny Nowak zabierze ze sobą do domu, czego dowie się o swojej małej ojczyźnie, co sprawi, że poczuje się z niej dumny? Czym wzbogaci swoje codzienne menu, jeśli w ogóle? Bo przecież skoro mówimy o dziedzictwie, tradycji, tożsamości, to w takiej przestrzeni powinna rodzic się integracja z całym tym spadkiem pokoleniowym.

Zdecydowanie odczuć można przesyt „smakami”, które otaczają i wręcz atakują nas z każdej strony czyniąc w chwili obecnej sytuacje co najmniej zabawną i groteskową. Nie mogę odeprzeć wrażenia, że imprezy te realizowane są dla wąskiego grona, przy udziale obchodzącej się smakiem publiki, której pozostaje jedynie krążyć uparcie wśród stoisk z towarem dla niej zdecydowanie luksusowym. Przygotowane wymyślne dania degustują najczęściej włodarze, zaproszeni goście, a wśród zebranego tłumu roznosi się jedynie zapach i ciche westchnienie. Kolejne unijne dotacje zostają podzielone, zagospodarowane, a stek z wołowej polędwicy przytula się serdecznie do puree z bobu...

I.Treutle