Oto jedna z najbardziej oryginalnych nekropolii w regionie. Położony w Markowie, koło Morąga cmentarz rodu zu Dohna-Lauck. Niektórzy twierdzą, iż jest zagadkowy i kryje wiele tajemnic. Ja tam żadnych tajemnic nie widzę lecz pozwolę sobie przytoczyć kilka „rodzynków”, dotyczących Markowa, które wyszperałem na forach turystyczno – poszukiwawczych.
„Cmentarz w Markowie jest nazywany polskim Stonehenge, gdyż kamienny krąg zbudowali Celtowie… 3000 lat temu i był to święty krąg Druidów, co potwierdziły wykopaliska archeologiczne…” (ło matko!); „ Jeden z kamieni Celtowie wykuli na kształt wilczego kła”; „Gdzieś w okolicy cmentarza znajduje się tunel, prowadzący do pałacu w Markowie, którym hrabiowie zu Dohna przychodzili tu, aby odprawiać masońskie obrzędy”; „Pałac w Markowie był rezydencją króla Prus”; „W pałacu, w Markowie znajdował się łeb ostatniego tura, który tu właśnie został ustrzelony”; „Na cmentarzu znajduje się czakram i wyraźnie czuć tam dziwną energię, która emanuje z centrum kręgu i ogarnia cały organizm”…
Rzeczywiście, ja również będąc tam, wyczuwałem silną energię, przenikającą mnie i wprawiającą mój organizm w drżenie. Ale nie była ona tajemnicza. Była skutkiem nadużycia dzień wcześniej wiśniówki i w świecie realnym zwie się kacem. Czułem tę siłę i w kręgu i poza nim, aż do wieczora. Reszty tych rewelacji komentował nie będę. Brakuje mi tu jeszcze teorii o lądowisku UFO, ale i tak jestem pod wrażeniem. Historia o Celtach pozostanie jednak moim faworytem.
Oprócz kamiennego półokręgu jest tam jeszcze brzozowy krąg, znowu nazywany przez wielu „tajemniczym”, w którego centrum miał stać potężny krzyż. Owszem, rosną tam brzozy, po okręgu, gdyż druga część cmentarza ma również formę okręgu, wyraźnie oznaczoną leżącymi w ściółce ciosami kamiennymi. I tak też brzozy posadzono. Gdyby ta część miała formę kwadratu, zapewne brzozy tworzyłyby „tajemniczy” kwadrat. A w krzakach leży spory słup, który runął zapewne kilkadziesiąt lat temu. Być może był to krzyż.
Prawdą jest, że cmentarz robi niesamowite wrażenie. Założono go na wzór megalitycznych budowli. Dwie, potężne płyty nagrobne hrabiów zu Dohna-Lauck, jeden ozdobiony płaskorzeźbionym herbem. Groby ojca i syna, a dookoła, w półokręgu ustawione potężne głazy - trzymający straż zaklęci rycerze ze starogermańskich sag. Jednym słowem scenografia jak z wagnerowskiej opery.
Na płycie ojca napis : So spricht der Geist, sie sollen ausruchen von ihren Mühen, denn ihre Werke folgen ihnen nach Offb. Johannis 14.v.13. (Tak mówi duch, powinniście odpocząć od swoich trudów, gdyż wasze czyny pójdą za Wami)
Przy grobie syna spory głaz, a nim wykuto słowa: Der Tod ist verschlungen in der Sieg (Zwycięstwo śmierć pochłonęło) oraz skrót : Cor.15.52 – ponoć trudny do rozszyfrowania, jak niektórzy piszą, a jest dziecinnie łatwy – to po prostu List do Koryntian. A całość brzmi: Zwycięstwo śmierć pochłonęło. Gdzież jest, o śmierci żądło Twoje? Gdzież jest o piekło zwycięstwo Twoje.
Mamy tu jeszcze jeden napis - cytat z Adolfa Hitlera. No właśnie tu pojawia się zagadka. Zagadką dla mnie jest to, dlaczego wszyscy, włącznie z jak zwykle mało wiarygodną Wikipedią, odczytują napis jako „Ich morte auf den Christus” ? Wszak słowo „morte” w języku niemieckim nic nie oznacza, a oznacza po łacinie czy w języku włoskim – a dokładnie „śmierć”. Zapewne dlatego przechodzi się nad tym do porządku dziennego, nie zastanawiając się nad tym, iż taki zwrot pozbawiony jest sensu, a prawidłowo odczytany napis winien brzmieć: Ich warte auf den Christus. Adolf Hitler (Czekam na Chrystusa. Adolf Hitler). Litera „w” wygląda jak wygląda i od biedy może kojarzyć się z „m”. Lecz musimy pamiętać iż sentencja jest pisana pismem gotyckim (zwanym też szwabachą ), natomiast „a” wygląda jak „a” i trzeba się bardzo postarać aby dojrzeć w nim „o” lub się nie postarać i się nie przyjrzeć wcale.
Dalej już z górki. Odnajduję w mrokach historii pełen cytat od pana Adolfa, który brzmiał: Wir sind ja alle ganz kleine Johanesnaturen. Ich warte auf den Christus, co w dość frywolnym tłumaczeniu brzmi: W każdym z nas jest cząstka natury Jana. Czekam na Chrystusa. Chodzi zapewne o świętego Jana Chrzciciela. Wiele wskazuje na to, iż dawniej słowo Johanesnaturen oznaczało wiernego wyznawcę, czekającego na przyjście mesjasza. Adolf H. w początkach swego „królowania” uważał iż jest jak Jan Chrzciciel, który ma przygotować świat na przyjście mesjasza. No to przygotował. A później awansował, pominął pośredników i sam zaczął uważać się za Mesjasza.
I na tym właściwie można by sprawę zamknąć, lecz mało znane okoliczności związane z powstaniem powyższego cytatu, mogłyby być kanwą znakomitej powieści sensacyjnej. Powieści z pogranicza mistycyzmu, pogańskich wierzeń, sięgającej okresu rządów Fryderyka Barbarossy, jak i osadzonej w czasach tworzących się zrębów III Rzeszy, a okraszonej obłędem, jaki zaserwował Europie Adolf H. Powieści, która mogłaby być fikcją, gdyby nie to, że oparta by była na przerażających faktach. Powieść taką, zdaje się w przyszłości popełnię. Jednak już samo określenie Adolfa, przez wielbiącego go pastora jako „Traumlaller”, przywołane przy okazji powyższego cytatu, przyprawia o dreszcze).
Z drugiej strony głazu wykuta urocza swastyka. Rozprawiliśmy się z cytatem, rozprawmy się i z tym. Bo musimy pamiętać, że cmentarz powstał w okresie, kiedy nazizm nie pokazał jeszcze swojego prawdziwego oblicza. Wielu wschodniopruskich arystokratów, było początkowo zafascynowanych nazizmem aby później się od niego odciąć, a nawet stać się jego zaciekłymi wrogami. Żeby daleko nie szukać, przykładem niech tu będzie książę Alexander zu Dohna-Schlobitten. Ci akurat nie doczekali eskalacji tej ideologii.
Forma cmentarza oraz jego umiejscowienie jest wyłącznie wynikiem fantazji hrabiów zu Dohna-Lauck. Przed wojną nie było tu lasu, a z górki rozciągał się przepyszny widok. I była to zwykła górka, jakich wiele w okolicy. No może nieco ładniejsza, a istotna o tyle, że świetnie się z niej zjeżdżało na sankach. Ot i cała tajemnica.
Młody zu Dohna (12.12.1907 - 3.9.1934 ) miał zginąć w wypadku samochodowym, nad jeziorem Bodeńskim, kiedy wracał z rajdu Monte Carlo, w którym miał brać udział. Tako rzecze internet. Nie dajmy się jednak zwieść plotkom, bo jedynie pięć minut zajmuje mi sprawdzenie list uczestników rajdu Monte Carlo w 1934 roku. Nie brał udziału. Chyba że zmieniał koła w którymś teamie, ale z tego co wiem, hrabiowie nie zmieniają kół osobiście. Ba, osobiście nie zmieniają nawet rajtuz.
Może więc był tam turystycznie, jako kibic ? Rzut oka na daty. I już nie dziwie się, że nie startował w rajdzie. Bo albo miał powolną brykę, albo jechał na niezbyt rączym osiołku. Bowiem w 1934 roku rajd Monte Carlo odbył się w styczniu. Hrabia, który z tego rajdu miał wracać, oddalił się z tego świata we wrześniu. Z Monte Carlo na jezioro Bodeńskie jest jakieś 500 kilometrów. W siedem miesięcy? No, z taką prędkością nietrudno o wypadek. Czy rzeczywiście Christoph zu Dohna-Lauck zginął w wypadku i jaką miał furę? Odpowiedź na to pytanie mam nadzieje uzyskać w niemieckich archiwach…
Mówi się, że groby w Markowie są puste, choć nie wiadomo kto i kiedy je opróżnił. Wnioskuję więc, że mówi się tak tylko dlatego, iż pod płytami znajduje się kilkucentymetrowa, pusta przestrzeń. Widziałbym tu raczej brudną łapę poszukiwaczy skarbów, z rodzaju hiena cmentarna. Hrabiowie zu Dohna-Lauck przejęli majątek Markowo po wygaśnięciu męskiej linii zu Dohna Markowskich. Tradycyjnym miejscem pochówku hrabiów z Markowa był barokowy kościół w Strużynie. Zaś członkowie głównej linii zu Dohna-Lauck, spoczywają w krypcie ruin gotyckiego kościoła w Ławkach (staropruskie lauks - osada, niemieckie - Lauck, polskie - Ławki).
Kościół ten jeszcze na początku 1945 roku był cały, lecz miał pecha, gdyż na jego wieży zainstalowali się niemieccy żołnierze z działkiem, broniąc się dzielnie, choć bez sensu i ostrzeliwując rosyjskie czołgi, które wówczas wkroczyły do wsi ( Czy czołgi mogą wkraczać? Słowo to, w tym przypadku wiązłbym raczej z określeniem „pokraczny” ). Jako że rosyjskie czołgi nie lubią być ostrzeliwane, swój gniew skumulowały na wieży kościoła. Kumulacja ta miała charakter zdecydowany, oraz kaliber 85 milimetrów. To wystarczyło, aby zamienić kościół w ruinę, która pogrzebała działko, dzielną niemiecką załogę, oraz hrabiów zu Dohna – Lauck, już raz tam pogrzebanych…
Wróćmy jednak na markowską nekropolie. Prawdą jest, iż niezwykle trudno jest tam trafić. Łatwo natomiast jest trafić na manowce (co to do cholery są manowce?). Cmentarz, położony w lesie jest otoczony bagnami i wąwozami, a droga która doń prowadziła już dawno nie istnieje. Z niezrozumiałych dla mnie powodów, wszyscy którzy tam byli, nawołują aby nie podawać namiarów na to miejsce i zachować je w tajemnicy, a jeśli podają namiary, to błędne – prosto w bagna. Zatem zamieszczam wykonaną precyzyjnie, przy pomocy najnowszych technik kartograficznych, oraz papuasko - nowogwinejskich satelit mapkę, dzięki której trafimy w to miejsce bezpiecznie. Celowo natomiast nie podaję współrzędnych GPS, gdyż pozbawiłoby to Was smaku przygody. Mapka wystarczy.
Czynię to, po pierwsze z wrodzonej przekory, po drugie zaś dla tego, iż celem mojej pisaniny jest udostępnianie takich miejsc wszystkim tym, których interesuje historia arcyciekawego regionu, jakim są dawne Prusy Wschodnie. Ktoś oczywiście może powiedzieć, że dzięki temu ułatwię dostęp do tego miejsca jakimś neonazistom, którzy będą tam urządzać „eventy”.
Pies ich wąchał.
Może przy okazji położą tam jakiś „neonazistowski kwiat” i zapalą „neonazistowski znicz”. Bo póki co miejsce te jest traktowane, jakby ciążyła nad nim klątwa, a toczone było jakimś odium. Podchodzimy tam z mieszaniną ciekawości i zabobonnego strachu . Jak do czegoś obcego, złego, co trzeba zobaczyć, ale trzymać się od tego z daleka, niczym do kosmatego pająka w Zoo, który napełnia nas odrazą, a którego obserwujemy długo i z ciekawością, bo na szczęście dla nas jest zamknięty za grubą szybą, w swym pajęczym świecie, którego nigdy nie opuści. Niesłusznie.
Jest to miejsce pochówku zasługujące na szacunek, jak każde inne. I zasługujące na naszą uwagę. I miast się bać i wymyślać niesamowite legendy, może warto się nieco wysilić i dowiedzieć się czegoś więcej o ludziach, którzy zasnęli tam na wieki, bo nie możemy traktować historii wybiórczo, choć jest to obecnie modne. To też część historii tych ziem. Nie tylko bitwa pod Grunwaldem. To część naszej historii.
Grzegorz "Pepe" Pepłowski