Pałac, wiatrak i demobil na dnie jeziora.

Pierwsze ośrodki SPA nie powstały w starożytnej Grecji, nie wymyśliła ich nawet Irenka Eris. Wszystko zaczęło się od małej, warmińskiej miejscowości Bęsią. No, prawie...

10253931_783373568396659_8393971503954184879_nPrzedwojenne Bansen było bowiem kurortem, znanym nie tylko w Prusach Wschodnich, ale też w Rzeszy kontynentalnej. Tu znajdowały się kąpieliska, baseny, wanny pełne żelazistego błota, oraz borowin. Uzdrowisko te, znajdujące się przy starym trakcie, prowadzącym do Świętej Lipki, którym na kolanach pielgrzymowali polscy, warmińsko-mazurscy chłopi, prosić Matkę Boską o coś tam, przyciągało pruską klasę „wyższo-wyższą” oraz arystokracje wszelkiego autoramentu. Wykwintną, restauracyjną kuchnią, masażami, oraz zimną wódeczką. Infrastruktura tego miejsca była zaiste imponująca. Hotele, kwatery prywatne, restauracje, baseny pobudowane poprzez spiętrzanie źródlisk, kawiarnie, łaźnie, salon gier, wesołe miasteczko, wieża widokowa na wyspie, sprzęt wodny, a nawet statek wycieczkowy.
Tak było w Bęsi, do czasu aż pan Adolf postanowił wprowadzić w całej Europie uzdrowiska w nieco innej formie, gdzie kuracjusze co prawda również mieli łaźnie, woda była żelazista, lecz na wieże widokowe wstęp miała wyłącznie obsługa. Z karabinami.

1374733_783374098396606_5580048201602383339_nJak jest dzisiaj? Bęsia to jedna z wielu miejscowości, jakże typowych dla Polski B, C, a może nawet Ż. Wioszczyzna, którą podczas letniej kanikuły jadąc nad Wielkie Jeziora, w stronę bardziej cywilizowanych rejonów, godniejszych naszej turystycznej osoby, chcemy już jak najszybciej mieć za sobą. Z zaciekawieniem tylko zerkając w stronę ładnego jeziora, które błyszczy się w oddali, przekomarzając się ze słońcem, rzucającym ciepłe refleksy na szybę naszego, szczelnie zamkniętego auta. Gdyż klimatyzacja nie pozwala jeszcze poczuć klimatu Warmii i Mazur, jakże odmiennego od tego przedstawianego w kolorowych przewodnikach i folderach…Zimowe mroki zaś w Bęsi (te, których nie ma w folderach ), sporadycznie tylko rozświetlają mdłe światła autobusu, pełnego ludzkiej szarości, szarości zmęczonych twarzy, widniejących zza indywidualnie wychuchanych witraży, na oszronionych szybach Autosanu. Przez okrągły natomiast rok, między „blokasami” przemykają przygarbieni bezrobociem mężczyźni, którym czas upływa na wspominaniu wspaniałych czasów PGR-u, który był dla nich jak ojciec. Czasem surowy, ale zdechnąć nie pozwalał. Momentami, wśród narzekań i butelek, błyśnie ponad wąsem oko, na wspomnienie opuszczonego dziś pałacu, w którym wówczas tętniło życie, a światło kandelabrów nigdy nie gasło, oraz wiatraka, gdzie istniała klubokawiarnia, miejsce spotkań towarzyskich, pierwszych miłości, bójek i pierwszego winka…Wszystko się rypło, kiedy nadeszła Trzecia Rzeczpospolita.

Nad Bęsią zapadł mrok i wieczna zmarzlina.Z mroku tego wyłania się przystanek. Tu miejscowa młodzież, przy joincie, porusza tak ważkie problemy jak: skąd wziąć nowe felgi do starego Audi? Czy skończyć gimnazjum, czy może wcześniej wyrywać do Anglii, bo braciak pojechał i z socjalu żyje, jak pan?...

10957745_783369858397030_7402896485164532133_nGdyby więc zdarzyło nam się przejeżdżać przez Bęsie, kiedy już miniemy ten przystanek i prawie opuścimy wieś, może jednak warto zatrzymać się przy wspomnianym wiatraku. Przecież nigdzie się nam nie spieszy. Pękaty ten obiekt powstał w 1810 roku ( a więc dokładnie wtedy, kiedy Napoleon poślubił jakąś Marię Ludwikę Habsburżankę, Beethoven skomponował „ Dla Elizy”, Rosja zajęła Abchazję (znowu ?), a w Polsce nie wydarzyło się dokładnie nic ).Choć okaleczony, skrzydeł pozbawiony, wciąż stoi dumnie, mając nadzieję na lepsze czasy. Które nie nadejdą, gdyż obecny właściciel na to nie pozwoli. Pozwoli za to wiatrakowi zdechnąć. A zabytek aż się prosi aby zrobić z niego perełkę. Niewiele tego typu obiektów pozostało już w regionie.

Wiatrak ma co wspominać, gdyż dotychczasowe życie miał barwne. Oprócz pierwotnej funkcji, pełnił już role obory, składowiska nawozów, obornika, mieściło się w nim coś w rodzaju muzeum, galeria i wspomniany klub. W klubie tym produkowali się różnego rodzaju artyści, a nawet zaszczyciła go swym śpiewem Anna German (tak, tak). Obecnie rezyduje w nim wypasiona i dobrze utrzymana populacja szczurów. Bez walki go nie oddadzą.
Po drugiej stronie szosy pałac. Całkiem spory i całkiem zniszczony. Rację mają „lokalsi”, mówiąc, iż za czasów PGR-u ( a właściwie Rolniczego Rejonowego Zakładu Doświadczalnego) zabytek był zadbany. Destrukcja zaczęła się w momencie przejęcia go przez osobę prywatną.

10451331_783372001730149_6181810517272968815_nObserwuję pałac od wielu lat. Powoli się wali. Coraz szybciej. To już długo nie potrwa. Od lat nie zostało zrobione tam absolutnie nic, co mogło by wskazywać na dobre chęci właściciela. Obecnie przeciekający dach przyśpiesza agonię. Wewnątrz panoszy się zgnilizna, oraz szabrownicy. Dzisiaj zastaliśmy tam mężczyznę zrywającego parkiet na opał ( „ nie podpieprzycie mnie co? to i tak przecież poniemieckie…” ). Po pół godzinie, po Bęsi rozszedł się rozkoszny zapach terpentyny, oraz polisiloksanów…Parkieciarz dotarł do kotłowni.

Wewnątrz pałacu syf, jak w indyjskim autobusie. Stosy dokumentów, z okresu komuny, przemieszane z talerzami z GS-u. Powybijane okna, przygotowane do wyniesienia, pozrywane elementy stolarki. Zachowały się jeszcze oryginalne drzwi, z pięknymi , mosiężnymi klamkami… Przepraszam, to było pół roku temu. Są już same drzwi. Zachowały się jeszcze oryginalne schody.
Z pierwotnego wyposażenia były trzy piece. W tym jeden okrągły, ciekawy. Zostały tylko dwa. Ten okrągły został skradziony kilka lat temu ( jego kopię jest w stanie wykonać już tylko manufaktura w Nakomiadach, gdyż zdążyli przed kradzieżą sporządzić dokumentacje ).I trudno za to winić złodziei, gdyż tych czyni okazja. Należy winić właściciela, który obiektu nie zabezpieczył. Wejść do środka może każdy, obiekt jest polecany do „zwiedzania” na forach eksploracyjnych. Wejście tam trudno nazwać włamaniem. „Zwiedzam” więc pałac i ja, często w podgrupach, aby wykonać fotografie dokumentujące „historie choroby”. Fotografie, które w moim archiwum, niebawem zajmą miejsce w opasłym segregatorze, z napisem „ ZABYTKI UTRACONE”.

10959863_783372455063437_2730929095634252807_nPrzy pałacu zarośnięty, choć czytelny park. Sporo starych drzew, jak to w parku. W parku staw, w stawie tym w '45 pływało kilka trupów. Cywilnych. To efekt „wyzwolenia” Bęsi przez Armię Czerwoną. Klasyka. Ofiary zostały pochowane w zbiorowej mogile, gdzieś w parku. Dziś już nikt nie pamięta gdzie. Śladu nie ma. Ja stawiam na istniejący tu wcześniej mały rodowy cmentarzyk. To logiczne i typowe. Po nim też nie ma śladu. Informację jakoby miał być „ przy dębie, koło pałacu, nad stawem” z wielu względów uważam za mało wiarygodną. Z doświadczenia wnoszę, że cmentarzyk znajdował się w głębi parku, przy grupie świerków. Bowiem przy zakładaniu rodowych nekropolii, kierowano się pewnymi schematami.

Sam pałac pochodzi z pierwszej połowy XVIII-ego wieku. I nie jest teraz istotne, kto był właścicielem majątku przed wojną. Istotne jest, kto jest teraz. A właścicielem, a raczej właścicielką pałacu, wiatraka i popegeerowskich gruntów ( które dzierżawi pewnej spółce, co ma traktory ) jest pani Maria S. z Warszawy (nazwisko bez trudu znajdziemy w internecie, ale udaję że nie znam ). Bohaterka takich artykułów , jak: „ Warszawa niszczy nasze zabytki”. Pani Maria jest kobietą leciwą, w wieku postbalzakowskim, przez antropologów określanym jako senilis. Zapytana swego czasu, jakie ma plany co do pałacu, odpowiedział, że w jej wieku takich rzeczy już się nie planuje. Bardziej obrazowo przedstawia to miejscowy wędkarz, którego spotykam jeszcze jesienią, nad jeziorem Bęskim: „stara ciągnie szmal z gruntów, a na pałac ma wyjebane”. „Ciekawe, kto dłużej pociągnie? Stara, czy pałac?” -dodaje po chwili, zakładając na haczyk robaka typu pierścienica, z gatunku Lumbricus terrestris. „Uważam, że szanse są wyrównane” - dpowiadam, łakomie spoglądając na kolejnego okonka, który dynda po chwili na wędce, zastanawiając się jednocześnie, czy lepszy byłby na samym masełku, czy też może z warzywami. Po chwili, dzierżąc w torbie wyłudzone dwie sztuki wspomnianej ryby, brodzę brzegiem jeziora Bęskiego. Jeziora, które kryje w sobie tajemnice...

10380909_783374348396581_5294838664030457484_nOtóż, jak donoszą publikatory, w jeziorze tym został zimą 1945-ego roku zatopiony transport niemieckich czołgów, ciężarówek, limuzyn i motocykli, oraz tajemniczych skrzyń. A więc wszystko to, co jest zatopione w każdym Mazurskim, czy Warmińskim jeziorze. Transport ten wjechał na lód i został zatopiony z braku paliwa przez samych Niemców, aby nie wpadł w ręce Ruskich (wikipedia; jezioro bęskie). Jedni mówią że sprzęt został wyłowiony w 1946 roku, inni że dopiero w latach 70-tych. Wszyscy są zgodni co do jednego - pojazdy te po wyłowieniu były sprawne i długo jeszcze służyły. Dziennikarze dotarli nawet do świadka. Świadek ów, dziecięciem będąc, nurkował do tych pojazdów, zaglądał do czołgów, widział nawet siedzące w czarnym Mercedesie szkielety - kierowcy w mundurze Wehrmachtu, oraz kobiety o blond włosach, które falowały pod wodą. Dziennikarze nie wpadli jednak na kilka pytań, które mi się nasuwają. A więc: od kiedy to dzieci na Warmii i Mazurach rodzą się ze skrzelami, dzięki którym swobodnie nurkują w mętnych wodach jeziora, otwierają włazy od czołgów, drzwi od samochodów i rozkosznie bawią się pod wodą z trupami? jakim cudem, skoro transport zatopiono celowo, w pojazdach pozostały szkielety niemieckich pasażerów? dlaczego pojazdy, po wjechaniu na lód ( a był wówczas gruby, zima była sroga i śmiało można było jeździć po nim czołgami) czekały do wiosny, długo po przejściu frontu, aby zatonąć, tylko po to, żeby je później z mozołem wyciągnąć? ile win wyssał świadek, zanim wybełkotał zeznania? Na niektóre z tych pytań odpowiadają poszukiwacze tajemnic, z regionu.A właściwie na jedno.Transport został zbombardowany przez niemieckie lotnictwo, podczas bitwy pod Bęsią.

10420122_783376708396345_2358331324951339495_nPytam więc dalej. Skoro pojazdy zostały zbombardowane, to jakim cudem nadawały się potem do użytku? Czy nie lepiej było rozpieprzyć wszystko na lądzie kilkoma granatami, niż wlec na lód i angażować do tej roboty Luftwaffe? No i jaka bitwa pod Bęsią i jakie lotnictwo nad Bęsią? Bo jakoś sobie nie przypominam.

Aby rzucić nieco światła na tę tajemniczą historię, podaję przepis na legendę o zatopionych skarbach, czarnych Mercedesach i innych szrotach. Jest tak. Rybacy wyciągają sieciami, z jeziora, dajmy na to Bęskiego rower. Może być niemiecki, ale nie musi. Od Biskupca, po Reszel roznosi się wieść, iż „coś” w jeziorze znaleziono. Po jakimś tygodniu już wiadomo że był to motocykl BMW Sahara. Wówczas pan Mietek z cepeenu, z tajemniczą miną oświadcza, iż wie od szwagra, że nie tylko motocykl, ale też limuzynę, Mercedesa, z zapalonymi światłami wyciągnięto. Parę tygodni później, stara Wojciechowska, co to rąbanką na ryneczku w Jezioranach handluje, donosi że w limuzynie były skrzynie, prawdopodobnie ze złotem, bo Milicja była u Majchrzaka, który nagle, po raz pierwszy od szesnastu lat, oddał dług w spożywczaku. Miesiąc później Kulas, co to kradnie krzyże z cmentarzy, przynosi do punktu skupu złomu, w Czerwonce nabój. A więc też były czołgi. Mijają lata, zatopiony konwój się rozrasta, skarbów przybywa. Potrzebny jeszcze pijaczek, który powie do mikrofonu, że to wszystko widział, oraz cymbał, który wklepie to w Wikipedię. Gotowe.

Rechocząc z ludzkiej głupoty, obchodzę jezioro Bęskie i wracam do punktu wyjścia, a raczej wejścia, bowiem stoję przed bramą ośrodka wczasowego „Bęsia”, który jak informuje nas strona internetowa, położony jest w starym parku, choć nie w tym pałacowym. Są tu pokoje, sala taneczna, ping-pong, sauna, sale konferencyjne, kawiarnia oraz grill. Nie wstąpię jednak na kawę, ani żeberka z grilla. Jakoś mi nie po drodze. Bowiem stary park, w którym ośrodek się znajduje, to nic innego jak cmentarz ewangelicki. Istniał jeszcze w latach 70 -tych. Spory, wiejski i całkiem ładnie zachowany. Przyjechał spychacz, zepchnął nagrobki, a ławy pod budynki lano na trupach. Jeszcze dziś, jeśli pokręcić się przy kretowiskach, można znaleźć pamiątkowy oczodół, lub nawet złoty ząb.
Miłego wypoczynku na Warmii.

Grzegorz "Pepe" Pepłowski
Bęsia. Luty, 2015.

fot. M.Szurek/G.Pepłowski