Kolejność zdarzeń, cykliczna, czasem zaskakująca, czasem powtarzalna... Długość, wieczność, moment... Czas jest podobno bezcenny, a jednak trwonimy go na potęgę jednocześnie próbując go okiełznać tworząc różne sposoby uchwycenia go w stałych ramach. Z czasem go upaństwowiliśmy, upowszechniliśmy, zlinearyzowaliśmy, ujęliśmy w sztuczne ramy, ponumerowaliśmy. Ułożyliśmy w kalendarz.
Potrzeba uporządkowania mijającego czasu wydaje się towarzyszyć człowiekowi od zawsze. Najstarsze oznaki świadczące o mierzeniu czasu sięgają górnego paleolitu (ok. 30 tys. lat temu). Są to kawałki kości lub poroży zwierząt z wyraźnie zaznaczonymi na nich rzędami nacięć. Człowiek już wtedy zauważał powtarzalność pewnych zjawisk czy sytuacji, jak choćby najprostszą zmianę dnia na noc i odwrotnie. To dla naszych przodków była niezwykle ważna rzecz, oczywiście nie w pojęciu abstrakcyjnym czasu, ale z banalnie praktycznych zainteresowań związanych w myślistwem, łowiectwem i zbieractwem. Następowanie po sobie zjawisk i przemian przyrody, tworzenie pewnych zależnych i stałych, zarazem przewidywalnych sytuacji. Na przestrzeni tysiącleci powstało wiele różnorodnych podejść do kalendarza.
I tak greckie kalendarze oparte były tylko na obserwacji księżyca, starożytni Egipcjanie po raz pierwszy oparli się wyłącznie na obserwacji ruchu Słońca, a z kolei kalendarz Żydowski był pierwotnie kalendarzem księżycowym. I właściwie do dzisiaj to najpopularniejsze i podstawowe kryterium podziału kalendarzy. Zainteresowanym polecam zagłębić się w skomplikowana drogę sposobów mierzenia czasu, zwłaszcza w rzymskie z nim zmagania.
Obecnie najbardziej na świecie rozpowszechniony jest kalendarz gregoriański ( panowie pewnie pomyślą o kalendarzu Pirelli) wprowadzony w roku 1582 przez papieża Grzegorza XIII, który w sumie tak naprawdę jest kalendarzem juliańskim z małymi poprawkami. Sama nazwa ma dwojakie pochodzenie od rzymskiego słowa „Kalendy” bądź według innych źródeł od łacińskiego „callendarium”. Kalendy to w rzymskim kalendarzu pierwszy dzień każdego miesiąca lub pierwszy dzień po nowiu, czyli ten dzień, w który po zapadnięciu zmroku księżyc powinien znowu stać się widoczny. Oznaczało to początek nowego miesiąca, a dzień ten poświęcony był bogini Junonie.
I tak oto kalendarze są od pokoleń nieodzowna częścią naszego życia. Od czasów rzymskich czy greckich oczywiście wiele się zmieniło, a kalendarze uległy różnym metamorfozom i specjalizacjom. Gdzie się nie obejrzymy jest jakiś kalendarz – chińskich znaków zodiaku, kalendarz szczepień, kalendarz liturgiczny, kalendarz adwentowy... Bez kalendarza ani rusz.
Kalendarze w telefonach, w komputerach, w formie książek i notesów porządkują nasz czas, a jednocześnie bezlitośnie siekają go na kawałki. Wspierają naszą pamięć, alarmują o nieubłaganych terminach, ze zwykłych terminarzy z biegiem czasu zamieniają się w zawiły labirynt notatek, pospiesznych wpisów, niezidentyfikowanych numerów telefonów, malarskich przejawów kreatywnej nudy na spotkaniu. Pod koniec roku stają się nawet swoistym pamiętnikiem, dokumentem rejestrującym naszą opowieść życia.
Kalendarze mogą być wielką powierzchnią reklamową, prezentem, ozdobą na ścianie salonu lub niezbędnym organizatorem codzienności. Ścienny kalendarz mistrza Mikołaja z Szadka z 1525 roku przy poszczególnych dniach wymieniał "czasy dobre ku krwi wypuszczeniu, baniek stawianiu" i kiedy dobrze "włosy strzyc, siać i szczepić". Kalendarze pełnią niejednokrotnie zatem również rolę książek popularnonaukowych, są skarbnicą wiedzy praktycznej, a również źródłem przekazywanych przez pokolenia tradycji.
Pamiętajcie...”W każdym momencie czasu kryje się przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. W każdym momencie czasu kryje się wieczność...”
Izabela Treutle