Spoglądają na mnie za każdym razem, kiedy tam jestem i przyglądają się cierpliwie, może nawet z zaciekawieniem, robią jakieś notatki, chociaż nigdy się nie spóźniam. Wymownie, szeroko otwarte usta przestrzegają zgromadzonych przed gadulstwem i plotkowanie. Grymas twarzy przypomina o nieustannym obserwatorze, który zupełnie pozbawiony jest poczucia humoru. A ja zadzieram głowę i patrzę na nie z wielką przyjemnością.
Tutivillusy, bo o nich mowa, nie są już obecnie tak popularne i znajdziemy je niestety tylko w niewielu kościołach w Polsce, m. in w orneckim kościele św. Janów. Ich historia sięga już wieku XII. Zanim otrzymały jakiś konkretniejszy wygląd i formę, były najpierw przestrogą i gwarantem klasztornej dyscypliny.
Prawdopodobnie Tutivillus powstał jako dowcip, zabawny wymysł, kawał będący urozmaicenie życia w klasztorze. Jego stworzenie wiązało się z dość intensywnym przebiegiem i organizacją dnia. Mnisi zbierali się na modły kilka razy dziennie, niejednokrotnie przysypiając. Klasztorna asceza i obowiązki sprawiały, że nie każdy dotrzymywał kroku. I to był właśnie moment, na który czekał nasz sympatyczny demon!
Oprócz tradycyjnych atrybutów diabła, takich jak rogi i skrzydła, posiadał jeszcze worek lub zwój pergaminu. Głównym jego zajęciem była kontrola i zbieranie przewinień, początkowo braci zakonnych, później również wszystkich wiernych odwiedzających świątynię. Tutivillus nie kusił, nie transportował do piekielnych odmętów, nie namawiał do złego, a jedynie skrzętnie obserwował i notował występki grzeszników. Zapisywał spóźnialskich, często przesiadując u wrót kościoła, w kościelnym prezbiterium podsłuchiwał występków mnichów. Ulotny i niewidzialny jak duch ukrywał się w zakamarkach kościoła na zdobionej polichromii. Podobno szczególnie upodobał sobie plotkarzy...
Z czasem również wędrowni kaznodzieje korzystali z jego mocy, wymuszając za jego pomocą opanowanie nad tłumem, posłuch i skupienie. W XVI wieku w Anglii "ty tutivilu" znaczyło: "ty prostaku", "ty chamie". W późniejszych wnętrzach nie był już tak chętnie pokazywany, skupiano się raczej na inskrypcjach przypominających jego obecność. Z czasem jego popularność zaczęła zanikać, a jej ślady odnajdziemy jeszcze w "Henryku IV" i "Wieczorze Trzech Króli" Williama Shakespeare'a. Występujące tam "tilly-fally" (czy "tillyvally") to bardzo czytelna aluzja do wielkiej sławy naszego demona.
Obecnie, zachował się tylko w nielicznych kościołach. Najczęściej w formie polichromii maskującej kanały wentylacyjne zlokalizowane w sklepiennych pachach. Najczęściej przedstawiano jedynie głowę w formie „koziego łba” oparzoną rogami i uszami z szeroko otwartymi ustami które stanowiły obramienie dla otworu wentylacyjnego. Teraz, pewnie skryty pod kilkoma warstwami pobiałów, nadal skrzętnie notuje zasłyszane przewinienia. Uważajcie zatem i pozostańcie czujni!
Izabela Treutle