O konfiturach z róży zapewne wielu z Was słyszało. Spora część pewnie nawet próbowała. Musze przyznać, że należę do tych szczęśliwców. Nie obce są też pewnej części z nas takie terminy jak woda różana, ale już o omlecie z płatkami róż, podejrzewam, mniej słyszało. Że można robić napary z rumianku, stokrotki czy pokrzywy – wiadoma sprawa! Ale czy ktoś z Was próbował kiedykolwiek zupy ze stokrotek? A może jedliście kiedyś frytki z topinamburu albo spaghettii sosnowo-orzechowego? Ja jeszcze nie, wszystko więc przede mną.
Dziś chcę Wam opowiedzieć o książce, którą dostałam zupełnie niedawno w prezencie od kogoś, kto wie, co sprawia, że zapominam o całym świecie. Tym razem też tak było. „Dzika kuchnia“, bo o tej właśnie pozycji wydawniczej mówimy, to książka, która przypadnie do gusty ludziom lubiącym najbardziej tę chwilę przed świtaniem lub świeży zapach zmierzchu. To takich 320 stron, które zabiorą czytelnika w świat jak z pięknego snu, gdzie zapach, smak i ciepło słońca wymalowują przestrzeń na różnych pułapach zmysłów.
Łukasz Łuczaj w swojej książce zabiera nas w podróż po magicznym, a bliskim przecież świecie i udowadnia, że tam, gdzie większość widzi jedynie bezużyteczne chwasty, niektórzy mogą dostrzec prawdziwe skarby. To nie jest książka o tym, jak przeżyć w buszu. To książka kucharska, a jednocześnie gawęda, opowieść o naturze i jej bogactwie. Przepisów jest sporo i nie udało mi się jeszcze wszystkich wypróbować, więc za rezultaty eksperymentów kulinarnych według „Dzikiej kuchni“ nie ręczę. Ale jeśli za kilka miesięcy wciąż będę do Was pisała, to znak, że przepisy są zupełnie w porządku. Książka jest pięknie wydana. Zdobią ją niezwykłe fotografie, a i oprawa (twarda) nie pozostawia niczego do życzenia. Może jedynie cena jest nieco dyskusyjna. Choć nie ma co marudzić, bo 64,90 często wydaje się na jedno wyjście do kina z rodziną. Może więc inwestycja w tę akurat książkę, która zdecydowanie może służyć za przewodnik po świecie roślin i dla starszych i dla nieco młodszych, a prowadzonych za rękę doświadczeniem opiekunów, wcale nie wyda się aż tak kosztowna.
Znajdziecie w tej książce opisy wielu roślin, które można zjeść. Będą tam ich inne nazwy, zdjęcia, które podpowiedzą Wam, jak wygląda roślina, o której mowa w danym tekście. Będzie informacja, gdzie jej szukać, które z jej części są jadalne, jakie zawiera w sobie substancje czynne i farmakologiczne. Przeczytacie też o tym, w jaki sposób tradycyjnie ją stosowano i dostaniecie garść ciekawostek oraz cennych informacji. I oczywiście… przepisy!
Bo przecież, skoro można zrobić niby-czekoladę z lipy, a kwiaty koniczyny zjeść w tempurze, to dlaczego nie?! A może cukierki z tataraku? Tak, dla rozbudzenia Waszych kubków smakowych?
Wystarczy 5 dkg kłączy tataraku oraz 5 dkg cukru.
Kłączę trzeba umyć, obrać i pokroić. Kawałki powinny być mniej więcej grubości 5 mm. Później należy je ugotować w małym rondelu trzy razy po godzinie. Za każdym razem w nowej wodzie. Następnie wlać do garnka 200 ml wody, wsypać cukier oraz kłącza i gotować. Gotować tak długo, aż woda prawie się wygotuje. Później należy odłożyć zawartość rondelka na deskę i podawać od razu bądź zawinąć w papier na później. I już!
Innymi słowy – jeśli szukacie ciekawego sposobu na kontakt z naturą, bardzo polecam „Dziką kuchnię“ Łukasza Łuczaja (Wydawnictwo Nasza Księgarnia).