Tak właśnie – był człowiek z marmuru, z żelaza, był... Ten z kolejki był i pozostał. Stanie w kolejce i cały związany z tym świat doznań i emocji, 25 lat po odzyskaniu wolności nadal rozkwita, nadal jest tak samo bezlitosny i wije się jak za długa, nie kończąca się żmija.
Należę raczej do podgatunku „narzekającego do wewnątrz”, co objawia się tym, że zazwyczaj celebruje w zacisznym zakamarku doznane „krzywdy świata”, trawię je powoli w nadziei na kolejny ładunek pokory. Później tłumaczę to sobie istotnym pozyskiwaniem bezcennych życiowych doświadczeń, nauką na przyszłość, czy innym wytartym frazesem z szuflady pt.”wymówki i usprawiedliwienia na każdą okazję”. Czasem jednak natłok myśli i doświadczeń zmusza mnie, by zabrać słowo, tak jakby popuścić lekko ciśnienie z rozdętego balonu.
Takowy balon rozdęty został poprzez poniedziałkową wizytę z synem w jednym z obiektów pod panowaniem wszechwładnego Narodowego Funduszu Zdrowia. I nie, nie myślcie sobie, że wizytę tą poprzedzała błoga, nieświadoma pozytywna postawa, odważny krok na przód z uniesioną głową. Nic z tych rzeczy. Wiedziałam, że to będzie walka i że z pewnością będę w niej co najmniej ranna.
Moje kontakty ze służbą zdrowia miały zawsze raczej dość łagodny przebieg, bo dzięki mojej mamie jestem człowiekiem z „obstawionym terenem”. Częstotliwość kontaktów z ową służbą zwiększyła się w czasie, kiedy oczekiwałam potomka. Wtedy jednak, szczęśliwym trafem zamieszkiwałam kraj zachodniego sąsiada, gdzie - nie boję się wyrazić głośno poglądu - dość umiejętnie funkcjonuje maszyneria związana z ochroną i profilaktyką zdrowia statystycznego obywatela. Definicja kultowej „kolejki” w odniesieniu do udogodnień związanych z byciem pacjentem w owym kraju pozostaje terminem nieznanym, tajemniczym, wręcz niedorzecznym.
Dzisiaj, już na gruncie krajowym, musiałam zmierzyć się właśnie z nią – kolejką. I tak oto stałam się częścią grupy osób, w dużym ilościowym nadmiarze, oczekującej w szeregu na towary i usługi stanowczo pożądane, będące jednak w zdecydowanej mniejszości do pojemności oczekującej grupy. Nagła, poranna wycieczka w czasie.
O kolejkach pisano niegdyś w prasie, literaturze, słownikach, były stałym elementem polskiej kinematografii. Za czym kolejka ta stoi?/ Po szarość.../ Na co w kolejce tej czekasz?/ Na starość.../ pisał na ten przykład Ernest Bryll. O sławnych scenach kolejkowych z filmów Barei można by oczywiście napisać dodatkowy tekst.
W kolejce można stać za różnymi dobrami – za biletem do kina czy na pociąg, za dobrem konsumpcyjnym typu kilo schabu. Można realizować silną potrzebę przemieszczania się i głodu wydarzeń kulturalnych, jak i zaspokojenia pierwotnych instynktów, czy pozbycia się niesympatycznego burczenia w brzuchu. Ja znalazłam się w kolejce wysokiego stopnia pożądania, w kolejce po zdrowie.
I tu oczywiście towar w pełni reglamentowany!(Reglamentacja towaru, czyli regulowanie lub ograniczenie kupna, sprzedaży pewnych artykułów oznaczała, że kupujący mógł nabyć na przykład jeden bochenek chleba na osobę. Mógł ponownie stanąć w tej samej lub innej kolejce, aby ponownie nabyć przysługującą ilość określonego towaru).
Na moich oczach powraca symfonia kolejkowa, reguły, zasady i unosząca się w powietrzu nerwowość i zapach spoconych ciał. Zawiązują się komitety kolejkowe – zjawisko wielce praktyczne i użyteczne w kolejce, zwłaszcza, gdy czas oczekiwania niemiłosiernie się przedłuża i pozostaje dla czekających zagadką. Ważny punkt struktury kolejki, mianowicie „uprzywilejowani kolejkowicze”, w czasach demokracji i kapitalizmu zdaje się przestał istnieć. Rządzi raczej brutalne prawo natury.
Przetrwała i ma się dobrze pozycja tzw. „stacza”, czyli osoby stojącej w kolejce zamiast innej, która to od nieformalnego zleceniodawcy otrzymuje gratyfikację. Zdaje się, że w tych czasach, przy tym funkcjonowaniu służby zdrowia, to idealne rozwiązanie na zarobienie kilku groszy, bo wszak możliwości realizacji siebie, jako osoby zajmującej kolejkę do lekarza specjalisty jest aż przesyt.
Kolejka uznana za formę życia społecznego była kiedyś również przedmiotem badań socjologicznych i psychologicznych. Tu widać nastąpiły jednak zmiany. Niegdyś matka z dzieckiem na ręku była stanowczo uprzywilejowanym elementem kolejek. Dzisiaj nawet zagipsowana noga w czarnej skarpecie, nieudolne podpieranie się dziecka o ścianę w celu utrzymania równowagi, czy też zawodzenie, nie są podstawą do jakiś specjalnych przywilejów, nawet nie są podstawa do ustąpienia miejsca na ławce dla oczekujących. Wywołują raczej podskórną agresję tłumu. I tu warto dodać, że liczba ławek i miejsc siedzących jest wprost nieproporcjonalna do ilości potencjalnych oczekujących. Co oczywiście przyczynia się również do pogłębiania owej agresji.
Napięcia, dyskusje, nawet przepychanki podczas ustalania prawa do stania w kolejce stają się jednym z pierwszych społecznych doświadczeń dziecka. Zaczyna ono, oprócz nabierania pokory związanej z dolegliwością chorobową, nabierać również rozeznania w prawach pacjenta. Odczuwa wyraźnie irytację matki, napiętą sytuację, schodzi na dalszy plan kolejkowej walki o właściwą pozycję. Poznaje pierwszą zasadę kolejki - Atrakcyjność towaru określana jest przez długość kolejki, a nie przez indywidualne potrzeby czekających.
W „Psychosocjologii kolejki” Z. Czwartosza, B. Szymkiewicza czytamy: Umowa społeczna prowadzi do uniformizacji zakupów. Kto próbuje kupić więcej lub mniej, a także inny asortyment towarów, traktowany jest przez społeczność kolejkową jako dewiant i wielokrotnie zmuszony jest do zakupu ustalonych towarów w ustalonych ilościach. Dewiant narusza bowiem umowę społeczną, podważając tym samym uzasadnienie stania w kolejce. Ta zasada stanowczo w omawianej kolejce nie obowiązuje, bo nie da się wszak dobra w postaci zdrowia, czy diagnozy lekarskiej zakupić na zapas. Ale zasada ta, dotycząca łapczywych dewiantów, funkcjonowała do niedawna w rozdawnictwie tzw. numerków, wyznaczających pozycje oczekiwania na wizytę, o czym dowiaduję się już podczas rozmowy w gabinecie lekarskim.
Tak, mój „stacz” rodzinny zajął mi kolejkę, w związku z czym pobyt na korytarzu przesiąkniętym absurdem zakończył się po 3 godzinach oczekiwań. Korytarz zapełniał się, dzieci płakały, szalony automat do kawy zbierał równie pokaźne żniwo, co ten od wszelakich słodkości. Polski Zdrowotny Teatr Kolejkowy zaprasza na kolejną odsłonę.
Izabela Treutle