Zimowa Wycieczka na Babią Górę

Szalona góra lub kapryśna góra tak mawiają o Babiej Górze będącej najwyższym szczytem Beskidu Żywieckiego. Z cała pewnością muszę powiedzieć, że moja wyprawa w styczniu 2019 roku na Babią Górę była właśnie taka. Szalona ekstremalna i nie przewidywalna. Totalnie skrajne warunki, mgła, zamieć, brak widoczności, silny, bardzo silny wiatr ogromne ilości śniegu i wszelkie inne nie wspomniane trudności. Tego dnia gdy byliśmy tj. 18 stycznia 2019 rok na szczyt Babiej Góry dotarło nie więcej niż 6 osób, w tym my czyli zgrany zespół szalonych wędrowców -  Krzysiek, Marcin i Tomek. Z Makowych Szczawin - bardzo ładnego, wygodnego schroniska - wyszliśmy tuż po 9 rano, uzbrojeni w kije trekkingowe, rakiety śnieżne oraz gogle. Rano pogoda była jeszcze znośna. Lekki mróz, niebo zamglone ale widoczność była dobra.

Szliśmy czerwonym szlakiem do przełęczy Brona, szlak trochę przetarty ( przed nami szły 2 osoby), bez rakiet śnieżnych wędrówka praktycznie była nie możliwa, bo śnieg bardzo głęboki i puszysty. Mróz niewielki, ale szczypał po uszach.

Po 40 minutach wspinania się pod górę w śnieżnych zaspach dochodzimy do wspomnianej przełęczy, tu wysiłek jeszcze nie był wielki, ale zapał do wędrówki ogromny.  Otoczenie cudowne, formy śnieżne utworzone na drzewach zapierały dech w piersiach - cudo mówię Wam,  cudo.

Łyk herbaty i ruszamy w dalszą wędrówkę na Babią, której w postępującej mgle już nie było widać. Idziemy przez las czerwonym szlakiem jeszcze całkiem dobrze i przy dostatecznej widoczności- wędrowanie przebiegła sprawnie - ot wielkie zaspy śniegu i labirynt białego puchu pomiędzy osypanymi świerkami. Wychodzimy z lasu, a tu całkowity brak widoczności, wiatr i śnieg. Hulające podmuchy wiatru ze śniegiem wdzierały się do wszystkich czeluści kurtek, czapek, zaglądał wszędzie tam, gdzie tylko można było. Widoczność jaka było to możne na 10 m.
Idziemy dalej myślę przecież są tyczki oznaczające szlak jednak słaba widoczność spowodowała, że wyglądało jak by ktoś je pozabierał. Chwila zastanowienia czy idziemy dalej. Widzę, że chłopaki maja siły i ogromną wolę, by iść dalej.  Myślę sobie  dojedziemy, pewnie, że dojdziemy, ale wejście to nie problem, problemem będzie co innego czyli zejście.  Postanawiam trzymamy się prawej, aby przepaść Kamiennej Doliny była po lewej i jakoś wejdziemy. Znam drogę byłem na Babiej Górze wielokrotnie i zima i latem, ale tak skrajnych warunków jeszcze nie widziałem. Śladów żadnych, praktycznie to my przecieramy szlak,  jako ci zdobywcy dziewiczych szlaków i niezbadanych przestrzeni. Twardo idziemy dalej,  adrenalina dodaje sił, trochę kluczymy, ale kierunek mamy dobry, choć szczytu nie widać. Od wiatru śnieg staje się twardy, nie jest już tak puszysty i miły, myślę, oby tylko nie upaść, oby tylko wiatr nie przerzucił nas, bo poślizg na twardej powierzchni nie będzie do przyjemnych należał. Gdy już brakuje sił, troszeczkę się jakby  przejaśnia, widoczność wzrasta możne do 30-40 m i co euforia. Okazuję się, że za nami idzie jeszcze jedna ekipa, oni idą naszym dziewiczym śladem,  im jest łatwiej. To też i nam dodaje sił. Jeszcze 15, góra 20 minut podchodzenia i Babia zdobyta,  widzę obtoczone śniegiem pomniki i tablice,  widzę mur ochronny,  który teraz dwa razy grubszy od śniegu i najeżony miliardami śnieżnych płatów. I tu Babia nie daje za wygraną, wzmaga się wiat, huczy straszliwie, ale jesteśmy, dotarliśmy w skrajnych warunkach, chłopaki szczęśliwi niebywale, wiedzą, że pokonali trudny odcinek drogi, a za razem pokonali swoje słabości. Teraz za na nami dociera druga i ostatnia tego dnia grupa zdobywców Babiej Góry. Na szczycie byliśmy możne 10 minut. Po prostu nie dało się wytrzymać, odczuwalna temperatura mogła sięgać grubo ponad minus 30 stopni. Dla pewności sprawdzianem cały mur wiatr,  wieje z każdej strony; nie ma tego dnia na Babiej miejsca, gdzie nie wiało by prosto w twarz. Wiatr jest niemiłosierny.

Dobra decydujemy się na zejście. Wiem, że zejścia są zawsze gorsze i bardziej niebezpieczne. Naszych śladów już nie widać, zostały zasypane zaraz po naszym wejściu. Trzeba bardzo uważać. Schodzimy tą samą drogą, bo zejście przez przełęcz  Krowiarki jest niemożliwa, tam na pewno się pogubimy, zbyt duża przestrzeń i barak punktów orientacyjnych na tej trasie. Zasada przy takim zejściu z Babiej Góry to: przepaść po prawej stronie i dlatego trzymany się lewej strony, to się nie pogubimy i nie spadniemy z grani. Jak na złość tyczki znaczące szlak znowu się,  gdzieś pogubiły i za nic w świecie, nie widać ich na szlaku.

Myślałem, że widoczność była zła na podejściu - myliłem się; teraz momentami idziemy w całkowitym mleku, każdy krok to wyzwanie, bardzo kluczymy.  Wszyscy cała grupa ( teraz już jedna, bo wracamy razem z chłopakami którzy szli za nami) dodajemy sobie wsparcia. Po godzinnym marszu w zadymce śnieżnej spotyka nas ogromne zaskoczenie, kapryśna kobieta jaką jest Babia Góra pokazuje swoją zmienność w przeciągu paru minut wiatr rozwiewa całą zasłonę,  przestaje wiać, przestaje sypać śnieg i wychodzi za chmur słońce. Jesteśmy uratowani, cła nasza dalsza droga staje przed nami otworem,  widzimy Małą  Babią,  przełęcz Brona i las przed nią i las przed nami. Widoki niesamowite, formy śnieżne i zaspy usypane przez wiatr tworzą wręcz kosmiczne wręcz nie ziemskie widoki.

Teraz wędrówka jest już tylko przyjemnością,  twarze wędrowców uśmiechnięte,  radosne nic tylko spacerować sobie po zaspach i rozmyślać kiedy warto tu wrócić. A naprawdę warto. Babia Góra choć kapryśna ładna jest.