Wywiad z Piotrem Senderem

O Olsztynie, który fascynuje i jego mrocznym odbiciu... o literackich inspiracjach, o tym, że koty mogą być niebezpieczne i o tym, że Google Maps bywa pomocne i nie tylko o tym... opowiada Piotr Sender, autor powieści „Po drugiej stronie cienia” - urban fantasy z Olsztynem w tle. Jeśli jeszcze nie czytaliście książki, a przed lekturą wywiadu chcecie zapoznać się pobieżnie z jej treścią, zapraszam do przeczytania recenzji.

GTUrszula Witkowska:W swojej najnowszej książce zabierasz czytelników w podróż po odbicia miasta. Skąd pomysł na ten niezwykły obraz Olsztyna?

Piotr Sender: Pomysł na świat po drugiej stronie cienia kiełkował w moim umyśle od jakiegoś czasu. Chciałem stworzyć coś, co będzie w miarę świeże w Polsce. Oczywiście są książki z podobnym motywem przenikania się światów, magicznych miast i mrocznych, równoległych rzeczywistości, ale mimo wszystko urban fantasty w takim wydaniu jest w naszym kraju jeszcze gatunkiem raczkującym. A to daje spore pole do popisu. Jeśli chodzi o fantastykę, zawsze interesowała mnie nie przyszłość, nie przeszłość, lecz teraźniejszość. Fantastyka rodem z Władcy Pierścieni czy mocne SF z podbojem kosmosu nigdy nie wydawały mi się tak ciekawe, jak historie, które mogły wydarzyć się gdzieś koło mnie, a przynajmniej lubiłem w to wierzyć. Na mroczny świat również miało wpływ moje upodobanie literackie; żaden Terry Pratchett ze swoim humorem i zabawnym światem, tylko na przykład Orbitowski. Ogólnie jeśli chodzi o smutek, strach i ciemność to są one we wszystkich moich książkach. I w zasadzie długo by można o tym rozmawiać – dlaczego nie miłość…

U.W.: Mówisz, że myśl o mieście cieni kiełkowała w Tobie od dawna – chcę znać szczegóły!

P.S.: Zaczęło się od zagubionych rzeczy. Często miałem tak, że szukając kluczyków, znajdowałem je w miejscu, które przeszukiwałem już ze dwa razy. Nie chciało mi się w to wierzyć, jednak fakty mówiły same za siebie. Później dużo rozmyślałem na temat osób zaginionych, jest tyle przypadków, że ludzie znikają i już nigdy nie ma od nich wieści. Było to dla mnie trochę przerażające i ciekawe zarazem. Bo o ile powód zniknięcia dwudziestolatki/latka mogłem sobie wyobrazić, tak zniknięcia czterdziestolatki, żony, matki dwójki dzieci, kochającego męża już niekoniecznie. Co się z nimi działo? Gdzie byli? Chcieli uciec, czy coś ich do tego zmusiło? Wtedy właśnie pojawił się pomysł na miejsce po drugiej stronie cienia… Nikomu nie życzę, żeby trafił do miasta po drugiej stronie cienia; zostać zupełnie zapomnianym to rodzaj bardzo smutnej śmierci.

U.W.: Nie mieszkasz już w Olsztynie, ale topografię miasta znasz świetnie. Z powieścią można rzeczywiście wędrować jak z przewodnikiem. Niektóre z miejsc są przez Ciebie opisane pełniej – dlaczego akurat te?

P.S.: Z opisywanymi miejscami i wiąże mnie coś często, i wędrowałem w tamych rejonach, i potrzebowałem pewnej przestrzeni. Jako że chciałem, żeby był to swoisty przewodnik po Olsztynie, wybrałem takie miejsca, które są dosyć reprezentatywne dla miasta. Prócz tego większość jest mi dobrze znana i bliska. Przez trzy lata pokonywałem trasę od mostu Świętego Jana, przez Starówkę do I Liceum Ogólnokształcącego, gdzie się uczyłem. Dom na Jarotach jest domem mojej narzeczonej, a do finalnej sceny potrzebowałem miejsca szczególnego; wybrałem koszary, gdzie prawdopodobnie była wykonana ostatnia kara śmierci w Olsztynie.

U.W.: Ale Olsztyn w Twojej powieści jest też niezwykły dlatego, że obok tego przerażającego oblicza Miasta, jest wiele opisów, które wskazują na urok Olsztyna, oddają jego piękno. Ty chyba po prostu lubisz Olsztyn?

P.S.: To miał być taki mały hołd złożony miastu. Swoje poprzednie powieści osadziłem w Gdańsku, ale uważny czytelnik odnajdzie diametralną różnicę między tamtymi obyczajami a fantastyką. Przede wszystkim w „Po drugiej stronie cienia” skupiałem się bardziej na wyglądzie Olsztyna, na architekturze, ulicach, pomnikach. Jest to miasto, które najbardziej znam, to tutaj w zasadzie się wychowałem, chciałem pokazać czytelnikom z innych miejscowości, jaki fajny jest Olsztyn. Rzeczywiście moim małym założeniem było to, żeby zabrać ich na fabularną wycieczkę.

U.W.: Czy kiedy pisałeś tę książkę, kiedy o niej rozmyślałeś, odczuwałeś strach?

P.S.: Nie do końca. Trudno jest mi bać się fantastyki, bo pomimo, że ją pisuję, to jestem człowiekiem silnie stąpającym po ziemi. Natomiast boję się tego, co w ciemnościach czai się, gdy wracam późno z pracy do mieszkania, gdy zmęczony po imprezie w środku nocy wychodzę na nocny autobus… I nie myślę wtedy o złowieszczych monstrach, tylko o potworach w ludzkiej skórze, o zmęczonym światem panu Mirku, który na ostatni tej nocy spacer z psem zabrał, nie wiadomo po co, nóż. A jeśli chodzi o emocje w książce, to pierwszy raz cokolwiek poruszyło mnie w tym, co piszę, a mianowicie ostatnia scena, kiedy Aleks jest sądzony przez Miasto…

Było mi wtedy cholernie smutno.

U.W.: Pójdźmy więc dalej ścieżką lęku... Trzecia trzydzieści. Dlaczego to szczególna godzina?

P.S.: Generalnie godzina trzecia jest godziną kultową w fantastyce i horrorach. Mówi się, że jest to godzina czarownic, duchów i demonów. Podobno demony przedrzeźniają o tej godzinie Trójce Świętą, podobno Jezus umarł o piętnastej, więc diabeł harcuje o trzeciej, podobno egzorcyści między trzecią a czwartą widzą silniejsze działanie demona w opętanym ciele, podobno… Stwierdziłem, że jak nadawać jakiejś godzinie specjalne właściwości, to właśnie tej konkretnej, magicznej w popkulturowym znaczeniu. A żeby nie była to ani trzecia, ani trzecia trzydzieści trzy, ponieważ zbyt oczywiste, użyłem trzeciej trzydzieści.

U.W.: Dobrze, to teraz czas na koty... miejskie koty...

P.S.: Koty to w ogóle mistyczne zwierzęta. Wszyscy wiemy, że miały swoje ważne miejsce w różnych kulturach, chociażby w starożytnym Egipcie. I również są istotnym elementem w baśniach, książkach fantastycznych. Nie wiem, czy czytałem o tym, czy oglądałem jakiś film (często zapominam, co mnie mogło inspirować), ale zwierzęta łączą świat duchów ze światem rzeczywistym. Podobno gdy śpią, znajdują się właśnie po tamtej stronie… I taka wizja mnie właśnie zainspirowała. Koty jako istoty pomiędzy dwoma światami, istniejące w jednym czasie na dwóch płaszczyznach, gdzie w tym mrocznym wyglądają upiornie i strasznie, nie są słodkie i miękkie, a ich pazurki potrafią nie tylko zaciągnąć rajstopy, lecz wyrwać całą duszę...

U.W.: Nie tylko Olsztyn ma swoje odbicie, prawda? A i kontynuacja losów Aleksa się zapowiada... sądząc po zakończeniu powieści.

P.S.: Oczywiście, że tak! Wszystkie większe skupiska ludzi powodują pojawienie się miejsca po drugiej stronie cienia. A związane jest to z nagromadzeniem emocji, głównie niestety tych negatywnych. Nowe oblicze miasta czytelnicy będą mogli poznać w drugiej części książki, w której Aleks będzie zmuszony do podróży do Trójmiasta. Tam się okaże, jak wygląda inny Cień, czy mocno się różni od tego olsztyńskiego i kto jest władcą Miasta.

U.W.: Gaiman, Łukjanienko... Czytałeś może „Nigdziebądź“? Jakie książki, filmy, obrazy Cię inspirowały przy tworzeniu Miasta?

P.S.: Gaiman jest jednym z moich ulubionych pisarzy, uwielbiam go za „Amerykańskich Bogów”, za „Ocean po drugiej stronie ulicy”, za „Nigdziebądź”. I rzeczywiście ta ostatnia była moją inspiracją, ten cały Londyn Pod to u mnie Podmiasto. Oprócz Neila bardzo inspirujące były powieści Sergieja Łukjanienko, cykl ze Strażą Dzienną i Nocną oraz Kate Griffin i jej książki o Nocnym Burmistrzu. Film również był dla mnie inspiracją, szczególnie „Ink” z 2009 roku w reżyserii Jamina Winansa. Ja po prostu bardzo lubię urban fantasty i chciałem stworzyć takie nasze, polskie.

U.W.:Jak długo pracowałeś nad książką? I w jaki sposób?

P.S.: „Po drugiej stronie cienia” napisałem stosunkowo szybko. Jest to tak naprawdę druga napisana przeze mnie powieść. Po dobrym odbiorze „Bóg nosi dres” przez czytelników, pełen sił i chęci, szczególnie, że w końcu miałem zacząć pisać swój ulubiony gatunek, rozpocząłem tworzenie. Wakacje, słońce, domek nad jeziorkiem, laptop i ja. Po czterech miesiącach miałem gotową historię, później jeszcze z miesiąc pracy nad nią w ciągu roku i oto efekt… A Olsztyn jest mi dobrze znany, nie potrzebowałem przechadzania się jego ulicami, co nie znaczy, że nie spojrzałem kilka razy w Google Maps, czy aby wszystko się zgadza (i co nadal nie oznacza, że wszystko się zgadza, bo uważny czytelnik może zobaczyć, gdzie popełniłem błąd!).

U.W.: Kto był Twoim pierwszym czytelnikiem jeśli chodzi o tę powieść?

P.S.: Oczywiście moja ukochana i przyjaciele. Z moją dziewczyną jest ten problem, że często czytam jej świeże napisane fragmenty, nigdy nie zdarzyło się, żeby dostała całość do czytania. Nieco psuje jej to zabawę z czytaniem powieści już w okładce, no ale pogodziła się z tym, że tak to jest żyć z pisarzem. A pierwsi recenzenci, którzy widzieli powieść w całości, to przyjaciele; Bilu i Lucy.

U.W.: Dziękuję za rozmowę i do zobaczenia na sobotnim spotkaniu autorskim w Planecie 11 - więcej o spotkaniu TU

P.S.: Dzięki i również zapraszam na spotkanie!

Z pisarzem rozmawiała Urszula Witkowska