Warmia i Mazury – cud rozgoryczenia

Czasem wydaje mi się, że człowiek jest niezwykle elastycznym stworzeniem i do pewnych sytuacji może powili się przyzwyczajać. To pewnie taki naturalny instynkt, by nie zwariować i w miarę spokojnie przebywać swoją podróż w czasie. Na pewne sytuacje nie mogę jednak patrzeć z ogładą i spokojem, nie umiem zdystansować się do wielkiego rozgoryczenia, które wzrasta we mnie za każdym razem, kiedy przyglądam się otaczającej przestrzeni. Świat pięknego i magicznego krajobrazu, otrzymany niespodziewanie w spadku przez losy historii, jest w naszych dłoniach dość niedbale i nieumiejętnie pielęgnowany.

DSC00987 (800x600)Zacznę od tego co mi najbliższe – od architektury. Plastikowe okna i drzwi, niebieskie dachy z blachy falistej, wijące się zapory żelaznych płotów, które wżerają się w soczystą czerwień cegieł. Monstrualne hotele nad jeziorami w estetyce „późnego Edwarda” wbijające się jak cierń w krajobrazy Mazur, ciemne połacie lasu i lśniącą wodę. A wszystko przyozdobione nałęczem wrzeszczących reklam, tandetnymi parasolami i piwem z plastikowego kubka.

Wszystko w powstającym otoczeniu naszego regionu niegdyś miało swój sens i cel. Przestrzeń była naznaczona tradycją, poszanowaniem otaczającego nas dziedzictwa - ulicówki, owalnice, miejsce dla kościoła, szkoły, dla wszystkich i każdego z osobna. Gospodarstwa ułożone na czworokącie, otoczone rabatami kwiatowymi, malwami malującymi otoczenie i szpalerami dumnych drzew. Dzisiaj to już tylko świat na starej karcie pocztowej, a reszta to niewyjaśniona ignorancja i beztroska, w żadnym momencie nie nosząca znamion wspólnego dziedzictwa. Buduje się dosłownie wszystko, wszędzie, jak i kiedy się chce. Nikt nie kontroluje harmonii przestrzeni, nikt nie reaguje na zgrzyty i cięcia.

A propos drzew...Te z kolei są nagminnie wycinane, bo jest nas przecież coraz więcej, drogi coraz szersze, na coraz szybsze samochody i coraz bardziej pędzącego człowieka. Ciekawa jestem, czy któryś z pomysłodawców tej idei jechał kiedyś wolno letnim szpalerem drzew, jak w zielonym tunelu, który widział już niejednego podróżnika? To też element dziedzictwa tych ziem, tak samo jak wieże kościołów i przydrożne kapliczki.

Te Mazury, o których czytam w książkach Wiecherta czy Kruka powoli zostają zaklęte i zamrożone jedynie na kartach tych książek. Samowoli budowlanych wokół jezior nie sposób już zliczać i katalogować. W głowie kręci się czasem, kiedy wyrastają co roku nowe i dołączają do pokaleczonego krajobrazu. Szpetne budy campingowe, las toi toi, zasieki, ogrodzenia i wściekłe żywopłoty opasane dymem z grilla. Polski pragmatyzm zderza się boleśnie z mazurskim pięknem. Tandeta tnie jak żyletką otaczający krajobraz.
Sztandarowe miejscowości turystyczne są jedynie hałaśliwe, kiczowate i brudne. Miasta przypominają azjatyckie bazary, wszystko dopełnia zapach benzyny i ochota szybkiej zabawy. Natura zostaje wykorzystywana instrumentalnie, czego najlepszym przykładem była kampania „Mazury cud natury”. Wyskubane z krajobrazu, podrasowane na komputerze, niewątpliwie atrakcyjnie i unikalne elementy krajobrazu, stworzyły piękną opowieść i lekko zafałszowany obraz, czyż nie? Na fotografiach nie widać chaotycznej zabudowy wsi i miasteczek, straganów z tandetą, samowoli budowlanych nad brzegami jezior, kilometrów płotów i siatek zamykających dostęp do jeziora...

Mam również wrażenie, że nasz region do tej pory nie dorobił się jakiegoś sensownego produktu turystycznego. Mazury to przede wszystkim tabuny turystów, którzy robią gigantyczne zakupy w hipermarketach, ładują je na łodzie, zostawiając po sobie smród spalin i tony śmieci oraz smugę benzyny. Po sezonie świat umiera, zatrzymuje się w miejscu. Quady, narty wodne, wszystko to samo, co wszędzie, wszystko tak samo. Byle jak, bez charakteru, bez gustu...

Wydawać by się mogło, że już nabraliśmy dystansu do nielubianej „niemieckości”. Już upłynęło tak wiele wody w warmińskich i mazurskich rzekach, by wreszcie dojrzeć do świadomości bogactwa i do szacunku dla oddanego w nasze ręce depozytu. By dojrzeć do pejzaży, powolnego czasu, w który wplata się lipowa aleja, wieczorny wiatr i wilgoć, która przyjemnie osiada na twarzy.
Leżeć na plaży wśród hałasu i kiczu można właściwie wszędzie, więc po co na Mazury?

Dla wielu sentymentalna podróż w magiczne Mazury może okazać się wielkim rozczarowaniem. A może już jednak dojrzeliśmy i zdystansowaliśmy się do historii? Zatem jeśli tak, to chyba te wszystkie lata estetyki PRL-u uczyniły z naszej estetyki grobowiec dobrego smaku, a mylnie rozumiana wolność, szczególnie w zakresie kształtowania przestrzeni uczyniła resztę.

Niektórzy twierdzą, że ta tandeta i kicz to powód wysokiego bezrobocia, biedy, ale czy to musi się wykluczać z szacunkiem i dbałością o zastane? Czy musi wykluczać po prostu poszanowanie porządku i potrzebę czystości? Czy musimy teraz wszystko zniszczyć, by za kilka pokoleń, być może opamiętać się i próbować ratować to, co w tej chwili zostaje zaprzepaszczone na zawsze? Nie tylko zaprzepaszczony pejzaż, ale wyjątkowy klimat i historia. My piszemy teraz nową historię, ale czy warta będzie wspomnienia, czy warta linijki poezji, czy będzie kiedyś pożądaną, kolekcjonerska kartą pocztową?

Szczerze w to wątpię.

I.Treutle