Rozważania o wędrowcu [cz.1]

Wędrowiec – to nie jest hobby, sposób, ba przyjemne spędzenie czasu czy jedno z zainteresowań.

Wędrowiec – to postawa. To sposób nie tylko uprawiania jakiegoś zajęcia, ale też sposób bycia. To styl. Który może dotyczyć zarówno kontaktów z Ziemią i jej mieszkańcami, jak też życia i postępowania, a także jednego i drugiego. Można całe życie spędzić chodząc, nie mieć własnego domu, nie mieć stałego miejsca pobytu i wędrowcem nie być. Można mieszkać stale w jednym miejscu, nie oddalać się od swojej okolicy, nie podróżować i nie przemieszczać wiele i wędrowcem być.

 

 

Kim jest wędrowiec i jaki jest cel bycia nim?

Najpierw rozważymy różne typy ludzi, zajmujących się wędrowaniem.

Ten, który w ramach hobby i zainteresowań poznaje okolice i w różnym stopniu interesuje się ich charakterem i kulturą, relaksuje się na wycieczkach – to turysta. To najczęstszy typ podróżujących i chodzących trasami. Turystyka jest teraz bardzo popularna. Tak bardzo, że może przesłaniać inne rodzaje podróżowania.

Ten, kto przyjeżdża odpoczywać, siedzieć w jednym miejscu, oddawać się relaksującym zajęciom na przykład żeglowaniu czy jeździe konnej, a czasami przy okazji coś zwiedza – to wczasowicz. Ten typ jest często mylony z poprzednim, zresztą granica między nimi jest płynna i mało wyraźna. Większość ofert biur podróży adresowana jest do turystów i wczasowiczów. Pozostałymi nie zajmuje się prawie nikt, niewielu nawet zdaje sobie sprawę, że inne typy istnieją.

Ten, kto stara się zgłębić teren, poznać jego mieszkańców, jego kulturę, czasami historię, ale przede wszystkim dzień dzisiejszy – to krajo-, euro- lub jakikolwiek inny -znawca. I tu już nie można ograniczać się do utartych szlaków, ani zdawać się na przewodników. Tu potrzebna jest natura odkrywcy. Trzeba chodzić własnymi drogami, iść tam, gdzie widać coś interesującego, samemu sobie określać cele i samemu je realizować. Przewodnicy i przewodniki mogą jedynie coś powiedzieć i naprowadzić, ale zgłębiać trzeba samemu i samemu trzeba mieć inicjatywę. Odmianą tej kategorii jest podróżnik – to ten, kogo interesują duże obszary i różne rzeczywistości, a odwiedzane kraje stara się poznać dogłębnie, od środka, a nie od najpopularniejszych tras i miejsc.

Ten, kto chodzi różnymi szlakami i podróżuje, bo tak mu się chce, a wszelkie pytania o cel i sens zbywa i nie zajmuje się tym, to włóczęga. Jest takich wielu. Niektórzy mają swoje domy i wyrywają się z nich, kiedy mogą. A niektórzy nie mają domu i nie chcą go mieć. Tym, co ich wyróżnia, jest brak celu i brak potrzeby posiadania celu.

 

I jeszcze jedna kategoria wędrujących ludzi. To ten, kto czasami ma cel swoich wędrówek i podróży, choć często nie potrafi go przedstawić, a czasami go nie ma, ale wtedy stara się ten cel odnaleźć. Czegoś szuka, choć niekoniecznie wie, czego. Wędrując i podróżując zawsze schodzi z utartych szlaków, zmienia plany kiedy tylko zobaczy coś nieoczekiwanego albo w ogóle planów nie ma. Idzie tam, gdzie mało komu przyjdzie na myśl, bardziej od rzeczy niezwykłych interesują go zwyczajne, wręcz banalne, te stanowiące o codzienności. To, co jedzą na obiad mieszkańcy wsi, zwykle jest dla niego ważniejsze niż pobliski zamek z jego skarbami i historią, choć i zamkiem się zainteresuje, polana nad rzeką jest większą atrakcją niż muzeum przyrody, choć i do muzeum zajdzie. Słowo „zwiedza” nie jest odpowiednie do tego, co robi, raczej należy powiedzieć, że „zgłębia”. Stara się zgłębić tereny, przez które przechodzi, zjednoczyć się z nimi, niejako się w nie wtopić, a to, co robi, ociera się o mistykę lub wręcz mistyką jest. To właśnie jest wędrowiec.

 

Wędrowiec, bardziej jeszcze niż inni, nie może ograniczać się do znanych i głównych szlaków, do miejsc polecanych w przewodnikach. Odwrotnie – takie szlaki i takie miejsca mogą stać się tylko dodatkiem, elementem najwyżej równie ważnym co inne. Najważniejsze jest to, co na uboczu, to, co po prostu żyje i stanowi o życiu terenu. O charakterze kraju, miejsca, również o charakterze człowieka, stanowi przecież to, jaki jest na co dzień, a to, co odświętne i niezwykłe, to tylko mniej lub bardziej egzotyczna domieszka.

 

Aby być wędrowcem, potrzebna jest otwartość. Przyjmuje się to, co jest, bez oceniania i dokonywania sądów. Niewiele można zaplanować, to się po prostu robi na bieżąco w miarę tego, jak się ta rzeczywistość ukazuje. Potrzebne jest zadziwienie, z którym się idzie i obserwuje. Potrzebna jest skromność i pokora, napotkany po drodze wieśniak jest ważniejszy od wędrowca, więcej ma do przekazania wędrowcowi niż wędrowiec jemu. Potrzebna jest szczerość przede wszystkim wobec siebie, bo wędrowcem nie można być z przymusu. A równocześnie te cechy są wspaniale rozwijane podczas wędrowania. I z czasem, wędrując i zgłębiając teren, odkrywa się w nim rzeczy niedostępne i nieznane ogółowi, takie, których istnienia sam wędrujący nigdy by nie podejrzewał na początku swej wędrówki. I z czasem on sam się zmienia, nawet nie uświadamiając sobie, jak i w wyniku czego.

 

Aby być wędrowcem, wcale nie trzeba dużo podróżować, wcale nie trzeba dużo chodzić, nie trzeba udawać się w jakieś dalekie miejsca. Można być wędrowcem w swojej miejscowości, można być wędrowcem w pracy, w szkole, można być wędrowcem idąc do sklepu czy gdziekolwiek. Z domu tylko trzeba wyjść, trzeba przebywać w świecie i przynajmniej trochę między ludźmi. Ale wcale nie są do tego potrzebne dalekie podróże, świat, w którym obraca się wędrowiec, wcale nie musi być „światem szerokim”, wystarczy, że będzie „szerokim” dla wędrowca. Nie są potrzebne wielkie przedsięwzięcia, żeby poznać coś wartościowego. Potrzebne jest natomiast to zadziwienie, z którym jest się wszędzie, potrzebna jest otwartość i zaciekawienie podobne do tego, co u dziecka, które dopiero poznaje świat i wszystko jest jeszcze przed nim. Wędrowcowi nie są potrzebne wielkie wyprawy. Dla niego to, co ma, jest wielkie. Wędrowcowi nie są potrzebne przygody. Dla niego wszystko jest przygodą. Do wszystkich stworzeń podchodzi przyjaźnie, niewielką różnicę robi mu pogoda i przeważnie nawet się nad nią nie zastanawia tylko również przyjmuje taką, jaka jest. On nie wędruje po to, żeby zrobić z tego jakiś użytek, taka możliwość czasami się pojawia sama i nieprzywoływana, ale z określonym celem to nie jest prawdziwa wędrówka. I to jest wędrowiec jako postawa, jako cecha osobowości. Ktoś taki, jak osobnik przedstawiony na karcie otwierającej wielkie arkana tarota.

 

Po jakimś czasie, bardzo powoli, postawa wędrowca zaczyna się wypełniać. Nabiera wiedzy, dostępnej tylko jemu i czasami jemu podobnym, i której on sam na początku swej drogi nawet nie podejrzewał. Wędruje już nie jako ktoś, kto szuka i poznaje, ale ten, kto wie i przekazuje. Kim wtedy się staje? Jak go wtedy nazwać? Ja nie wiem. Sam już wiem, że tak się dzieje, ale jeszcze tego nie doświadczyłem i nie obcowałem z nikim takim. Wiem tylko, że taki jest naturalny ciąg dalszy, choć oczywiście nie każdy go osiąga.

Ja sam nie wiem, ilu w swoim życiu spotkałem wędrowców. Są niezauważalni, wtapiają się w tło, czasem tylko można ich spotkać tam, gdzie nikomu innemu nie przyjdzie na myśl wejść. Trzeba samemu mieć w sobie coś z ich cech, żeby ich dostrzec, a i to nie zawsze wystarcza. Im doskonalszy wędrowiec, tym trudniej go zauważyć, czasami tylko pojawia się jak wiatr i jak wiatr odchodzi.

A teraz, dla zilustrowania, kilka przykładów ludzi powszechnie znanych, co do których przypuszczam, że byli wędrowcami. Bez specjalnego szukania i wysiłku, pierwsi, którzy akurat przychodzą mi na myśl. Pewności, czy istotnie wędrowcami byli, mieć nie mogę, musiałbym ich osobiście znać i obserwować. Jednak ze śladów, jakie pozostawili, wyłania się ich obraz właśnie jako przykłady wędrowców.

 

Reymont . Wędrówek w tradycyjnym rozumieniu chyba nie uprawiał, zresztą wtedy nie było to praktykowane. Ale znaczna część jego życia to była wędrówka przez świat, którego był ciekawy w różnych jego przejawach, i w którym różne próbował znaleźć dla siebie miejsca, ale zawsze były to poszukiwania czegoś nieznanego ogółowi. Dużo podróżował nawet jak już znalazł sobie miejsce, do świata wychodził właśnie z otwartością, niczego w nim nie oceniał, po prostu patrzył i przyjmował. Był wędrowcem w Lipcach, był wędrowcem jako członek trup teatralnych, był wędrowcem w Łodzi. Po latach jego wędrówki i wszystko, co w ich trakcie poznał, okazały się warte Nagrody Nobla.

Stachura. To najbardziej znany przykład, typowy wędrowiec w każdym znaczeniu tego słowa, znany na tyle, że mało komu trzeba mówić, kto to był, i coś objaśniać. On miał swój teren wędrowania – była nim Polska. Próbował wędrówek i po zagranicznych ziemiach, ale to nie był jego świat i te wędrówki nic nie przyniosły. To, co przyniosły wędrówki polskie, wielu pomogło odnaleźć wartości życia, dla wielu stało się świętością. I wielu do dziś inspiruje i skłania do choćby częściowego naśladowania go.

I jeszcze wielu anonimowych, znanych tylko w ich otoczeniu, którzy nie produkują nic, wędrowcami są tylko dla siebie i tylko oni wiedzą, co im to daje. O niektórych śpiewa się ballady, jednym z takich jest Majster Bieda. O większości z nich wiedzą tylko najbliżsi i nikt więcej, i nie ma nikomu wiedzy o nich dalej przekazać. Pozostają w tle, nie starają się wyróżnić, jest to ich własna droga do siebie, ich własna, świadoma lub nie, droga do świętości, niegorsza niż tych, których czci się na ołtarzach. Niektórzy są wiejskimi i miejskimi biedakami, którym odpowiada takie życie. Niektórzy normalnie żyją, pracują, mają rodziny, a przy tym są wędrowcami. Niektórzy stają się nimi tylko na czas urlopów, poza nimi nie chcą lub nie potrafią porzucić typowego życia. Wtedy nie jest to pełne wędrowanie, raczej droga do niego. Z pewnością istnieją też inne typy, których nie wymieniłem bo nie znam i istnienia się nawet nie domyślam. Ilu ich jest – nie wiem. Nawet w przybliżeniu.

Ja całkowitym, stuprocentowym wędrowcem nie zostałem nigdy. Nie było to moim jedynym celem i nawet nie najważniejszym, było nawet bardziej środkiem niż celem. Do tych ludzi, których wymieniłem, też nie mogę się porównywać. Ale, jak już była mowa, wędrowcem można zostać tylko szczerze, a skoro tak, to jakiekolwiek porównania nie mają tu sensu. Na swoje potrzeby realizuję to bardzo dobrze. Po stosunkowo krótkim czasie okazało się, że najlepiej czuję się tam, gdzie mieszkam – terenem mojego wędrowania stały się Warmia i Mazury, całe, i niektóre ziemie przylegające do nich. Nie mógłbym tego „swojego” terenu zawęzić do fragmentu Warmii i Mazur, zbyt silna byłaby potrzeba pójścia do jego pozostałej części. Tu wszędzie, gdzie pójdę, widzę coś niezwykłego, choć często miałbym trudności z określeniem, co to jest. O pięknie przyrody wie każdy, kto tu był. Ale jest coś jeszcze, coś emanującego z tej ziemi. Opisać tego nie zdołałem do tej pory, może kiedyś się uda. A właśnie to jest tu najcenniejsze i najbardziej warte zgłębienia.

Typowa turystyka, z jej trasami opisanymi w przewodnikach, zwiedzaniem obiektów uznanych za atrakcyjne i oglądaniem rzeczy z wierzchu, nie interesowała mnie nigdy. Zawsze miałem swoje trasy i swoje własne podejście do sprawy. Dawno już zauważyłem, że im mniej oczekiwań, tym większe możliwości niespodzianek i tym większe fascynacje. Początki zawsze są dość jałowe, nie od razu dokonuje się odkryć i na to trzeba się przygotować, trzeba nabrać trochę wyczucia żeby kierować się tam, gdzie można spotkać najlepsze zjawiska, i otwartości, żeby je przyjąć. A i potem, kiedy ogłada już jest, zdarza się wracać z niczym. Ale im głębiej wnikam w teren, z im większą otwartością w niego wchodzę, tym częściej i tym większe zdarzają się niespodzianki. Szybko okazało się, że nie ma sensu tropić pomników przyrody, bo prawie zawsze znajduję coś, co niewątpliwie zostałoby mianowane pomnikiem przyrody, gdyby znajdowało się przy uczęszczanym szlaku. Z czasem za każdym niemal większym wyjściem zdarzały mi się spotkania ze zwierzyną, nieraz wielokrotne. A teraz, kiedy trochę zmieniłem punkt zainteresowań, zdarzają mi się one rzadziej. Ale najważniejsze jest to, że wszystko jedno, czy niespodzianki są czy ich nie ma, wędrówka okazuje się wspaniała. I choć widzę więcej, niż przeciętny człowiek, jest oczywiste, że gdybym zdołał się bardziej otworzyć i zjednoczyć z tą ziemią, przez którą przechodzę, mógłbym ujrzeć jeszcze o wiele więcej. Że istnieją w niej światy, których istnienia jeszcze nie podejrzewam, a które ujrzeć można, a pod względem rangi odkrycia okażą się porównywalne z odkryciem innych planet. I że poprzez nie wiedzie droga do świętości, równie piękna i szlachetna, co przez medytacje i religijne praktyki (szczere i prawdziwe, tylko takie rozważamy), i że w rzeczy samej prawdziwa wędrówka, mająca swoją głębię, może być lub jest modlitwą i medytacją.

 

(c)Przemysław Kapałka