Miejsce bez czasu

Dwa lata temu trafiłam do miejsca bez czasu. Takiego, które wymyka się tykaniu zegara, ale robi to tak łagodnie, że czas nie ma mu tego za złe. Trafiłam tam, tak mi się zdaje, bo tego bardzo potrzebowałam. Widać to jedno z tych miejsc, które woła zagubione dusze, by je uleczyć, ukoić, wyciszyć. W jednej chwili przyjęłam to miejsce za swoje. Choć może raczej to ono mnie przyjęło. Wtedy miałam kilka dni, by stać się częścią pewnej historii. W tym roku miałam tylko kilka godzin. Ale to bez znaczenia na jak długo. Tam się po prostu jest. To wystarcza do pełni szczęścia. Jeśli tylko kiedyś tam zawitacie, przekonacie się dlaczego.

Urszula Witkowska

DSC_0164_maleA więc tak, pierwszy raz odwiedziłam Wiatrak dwa lata temu i od tamtej pory, gdy przychodzi lato, myślę tylko o tym, by tam wrócić. W zasadzie myślę o tym dużo częściej i nie tylko latem. Piszę Wiatrak, bo tak właśnie mówimy, my wszyscy, którzy tam choć raz byliśmy. A być tam, to znaczy na nowo zacząć oddychać, to znaczy poczuć przestrzeń wokół i ciszę w sobie. To znaczy słuchać, rozmawiać, siedzieć przy ognisku, kąpać się w lodowatej wodzie, pod prowizorycznym prysznicem pośród brzóz. To znaczy być mile widzianym. Możesz przyjechać na dłużej, rozbić namiot, zostać na noc. Możesz być tam tylko kilka chwil. I tak będziesz chciał wrócić.

Gdzieś za Giżyckiem, w okolicy Wydmin, w Grądzkich, w centrum Mazur, nad jeziorem Gawlik stoi ten XIX-wieczny wiatrak holenderski. Wokół pola, stawy, nad nim ogrom nieba nocą mlecznego gwiazdami. Niedaleko gospodarstwo. Zwierzęta i zapach traw. To wbrew pozorom nie jest aż tak daleko. Gdziekolwiek jesteś, przekonasz się, to całkiem blisko.

Raz do roku to miejsce wypełnia się ludźmi z różnych stron Polski, czasem i zza granicy. Raz do roku Wiatrak staje się sceną, z której niesie się po polach muzyka. Niedawno, bo 19 lipca czarowały swoimi głosami Dzidka Muzolf i Basia Stępniak-Wilk, a przy fortepianie zasiedli Paweł Pierzchała i Jasiek Kusek.

Tak, przyznaję, trzeba było kupić bilet. Ale nawet on jest magiczny, bo gdzie indziej zamiast biletu dostaniesz słoik miodu z pasieki gospodarzy?

No właśnie, gospodarze, bo to przecież oni tworzą magię tego miejsca. Ona, Kasia, maluje i pisze ikony. Maluje tak, że kiedy patrzę na jej obrazy, układają się w mojej głowie opowieści. Mam już od dwóch lat ukryte głęboko na dnie szuflady opowiadania zainspirowane jej pracami, bo wciąż mieszkają w moich myślach. On, Zyga, kompozytor. A wokół nich niezwykły świat. Niby malutki, a jednak taki wielki!

Koncerty zaczynają się o 20.00. Przyjeżdżają i ci z daleka i ci z bliska. Każdy znajduje sobie miejsce – w wiatraku, przy ogniskach, na kocach, na drewnianych ławkach… gdzie dusza zapragnie. I słucha się, rozmawia, piecze się kiełbaski, chleb, cukinię… co kto woli nad ogniem, patrzy się w niebo, które skłania się ku zachodowi, spaceruje się. A im ciemniej, tym wyraźniej rysuje się droga ozłocona światełkami specjalnie na ten wieczór.

Wśród tych, którzy uczestniczą w Wietrznych Spotkaniach z Poezją są też Domownicy. To ci, którzy przyjeżdżają wcześniej lub zostają dłużej, którzy pomagają, dbają. I oni mają ten przywilej dostępu do Domu. A Dom jest niezwykły. Skrzypi drewniana podłoga. Na stole pod oknem w dzbanie stoją polne kwiaty. Piec kaflowy ugina się od różności na sobie, którym daje schronienie. Są tam instrumenty i mnóstwo unoszącej się w powietrzu magii.

Jeśli kiedyś ktoś z Was zapragnie wymknąć się światu i złapać głęboki oddech, niech odwiedzi Wiatrak i przyjedzie na Wietrzne Spotkania z Poezją.