Fałszywe rozwiązania realnych problemów

„Nie wyprowadzać psów”, „Nie grać w piłkę”, „Nie wchodzić na wydmy”, „Nie spożywać alkoholu pod sklepem”. Marihuana? – zdelegalizować! Alkohol? – zabronić spożycia na ulicy! Problem? - Napiętnować i zdelegalizować! Zdaje się, że uznaliśmy zakazywanie jako jedyny, właściwy i słuszny sposób na wprowadzanie porządku. Zastanawiam się, dokąd doprowadzi nas ta droga nakazów i delegalizacji i czy jest ona w stanie rozwiązać galopadę realnych problemów?

zakazTakich zakazujących znaków i treści mijamy codziennie niezliczone ilości. Wydawać by się mogło, że wszystko zatem działa jak powinno, ale nic bardziej mylnego. Z tego tak naprawdę niewiele wynika, powiem więcej, mam wrażenie, że nie wynika zupełnie nic. A to z wielu powodów.

Jakiś czas temu udało nam się posmakować bycia narodem wolnym. I z tą wolnością jakoś nam dziwnie wychodzi, bo mam wrażenie, że poprzez błędne jej rozumienie odkryto w naszym kraju zakaz jako uniwersalny środek na skuteczne zmienianie rzeczywistości społecznej. Omotało nami przekonanie, że jeśli zakaże się alkoholu, narkotyków, aborcji, handlu w niedzielę, to świat stanie się prostszy. Ludzie będą trzeźwieć, kobiety rodzić, a katolicy gorliwie świętować ostatni dzień tygodnia.

Pewnie niektórzy również sądzą, że nieopowiadanie o seksie uchroni młodzież przed nieprzemyślaną inicjacją płciową, a delegalizacja narkotyków przed przygodą z nimi. Zdaje się, że przyjęty oficjalnie trend piętnujący kolejne „niewygodne” sfery życia społecznego stał się swego rodzaju bezpiecznym wyjście, żeby przypadkiem nie zarzucono nikomu bezczynności i bierności w wybranym temacie. Dodatkowo pewnie jest także uspokojeniem prezentowanej „moralności” polityka.

I słusznie, powie statystyczny obywatel, bo badania potwierdzają, że jesteśmy dość represyjnie nastawieni do wszelkiego rodzaju występków bliźniego. Stajemy ochoczo na barykadach wygłaszając hasła restrykcyjnego karania przestępców wszelakich. Jednak zauważmy, że sytuacja zmienia się nieznacznie jeśli chodzi o szwagra, brata, siostry syna, a już całkiem ulega zmianie, gdy spoglądamy na swoje własne przewinienia.

Sami jesteśmy tymi, którzy parkują w zabronionym miejscu „tylko na chwileczkę”, wyjaśniają, że „przecież nic się nie stało” i tłumaczą, że zawsze robią prawidłowo i zgodnie z przepisem, „tylko wyjątkowo dzisiaj pośpiech” podkusił do złego.

Oczywiście, prawo powinno regulować zachowania i w swej palecie środków do tego przeznaczonych powinno używać również zakazów i nakazów. Należy się jednak zastanowić, czy jest to na pewno skuteczne? Do przestrzegania takich zakazów potrzebna jest swego rodzaju dyscyplina społeczna i jeśli nie ważniejsza w tym wypadku - samodyscyplina. Trzeba być człowiekiem zdyscyplinowanym, kulturalnym i dobrze wychowanym, a to już jest w takim zestawie wielce niemodne i niepopularne. Teraz „wypada być” nakierowanym na siebie, egocentrycznym, ukierunkowanym na cel, roszczeniowym i egocentrycznym. Używanie wyrazów „proszę”, „przepraszam”, „dziękuję” jest zdecydowanie passe, nie wspomnę o najprostszych zasadach współżycia społecznego i szacunku do drugiego człowieka, którego coraz mniej.

Niedawno oczekując na zmianę świateł ustawionych na remontowanej drodze dostrzegłam, że nie wszystkich kierowców obowiązuje ich czerwony kolor. Mnie obowiązywał...A przecież nie wszystkie zakazy ograniczają, wiele z nich ma wręcz za zadanie chronić nasze życie – jak np. zakaz wchodzenia na lód na jeziorze.

Co oczywiście nie zmienia faktu, że droga ukwiecona wyłącznie zakazami nie doprowadzi do porządanych rezultatów. Może zamiast oplakatować się nieprzytomnie kolejnymi, warto pomyśleć, co zrobić by nie musieć ich stawiać. Pomyśleć o tym, że aby rozwiązać problem nie należy skrywać go za zasłoną dymną. Warto mieć to na uwadze, zanim przyklaśniemy kolejnemu politykowi w pozornie prostej i idealnej propozycji na rozwiązanie wszystkich problemów. Pamiętajmy, że nic nie bierze się znikąd...

I.Treutle