Ilona Felicjańska o seksie, książce i życiu

Jak pisać o seksie po polsku? Jaką barierę stawia język, a jaką stawiają myśli, wychowanie, tak zwana moralność? Czy fakt, że od komercyjnego sukcesu książek o Greyu namnożyło się na polskich stołach z nowościami książek erotycznych sprawił, że zaczęliśmy być bardziej odważni w tej sferze życia? Co jest wstydliwe, a o czym warto mówić głośno i czy w ogóle istnieje taki podział? A seksie, literaturze i trudach życia oraz opinii społecznej rozmawiamy z Iloną Felicjańską, modelką, autorka powieści "Wszystkie odcienie czerni".

felicjanskaUla Witkowska: Powiedź proszę, jak to jest z tym naszym słownikiem i wstydem? Jako autorka powieści suto zakrapianej erotyzmem musiałaś zmierzyć się z materią języka ale też z własnymi myślami.

Ilona Felicjańska: Cóż, nastawienie ogółu do spraw seksu powoduje że słownictwo związane z nim podzielone jest w mojej ocenie na trzy grupy: medyczne, infantylne i wulgarne. To jest dość kłopotliwe w czasie pisania o seksie, bo tak naprawdę pisząc chciałam oddać coś, co zdecydowanie nie jest ani medyczne, ani infantylne ani wulgarne. Myślę też, że każda otwarta osoba tworzy swój własny meta-język, którym opisuje własne doznania i przeżycia. Często w tym języku słowa przestają być nacechowane pejoratywnie a oddają rzeczy ważne i piękne.

U.W: Zdaje się, że nie umiemy mówić o tym, co przeżywamy. No właśnie, znów ta bariera języka.

I.F.: To prawda. Trudno jest nam przyznać się do tego, że mówiąc „pieprz mnie ostro” mówimy o czymś pięknym a nie wulgarnym. Ale często nie mamy innych słów i musimy sobie radzić.

U.W.: A w jaki sposób podchodziłaś do pisania na temat seksu w swojej powieści?

I.F.: Myślałam też o tym, że opisy przeżyć erotycznych Anny będą odbierane w dwojaki sposób. Dla ludzi bardziej otwartych, poszukujących będzie to opis naturalny, dla ludzi zaczynających szukać będzie to opis otwierający drogę do nowych przestrzeni.

Mój przyjaciel kompozytor mawia że do odbioru muzyki, jedną z najważniejszych rzeczy jest zaufanie słuchacza do autora, poddanie się jego myśli, jego idei. Wydaje mi się że tak samo jest w książce – jeśli zaczynasz ją czytać z nastawieniem, że znajdziesz tam pornografię, to znajdziesz ją. Jeśli samemu odnajdujesz w seksie piękno i radość i z takim nastawieniem ją czytasz, to znajdziesz w niej właśnie to. Jeśli natomiast zaczniesz czytać z pełnym zaufaniem do tego, że wiem, co chcę Ci opowiedzieć, to prawdopodobnie odkryjesz coś w sobie, co być może pozwoli Ci poprawić twoje życie seksualne. Otworzy Cię na nowe doznania.

U.W.: No tak, bo nie ma co oszukiwać, czytają czy oglądając sceny erotyczne (i wcale nie mam tu na myśli pornografii) odczuwamy przecież reakcje fizyczne w organizmie. Choćby najdrobniejsze, ale jednak. Tak już jest i już. Może więc mądrze potraktowana lektura z kategorii erotycznych wpłynie ożywczo na relacje z partnerem czy partnerką? Zmieniając nieco temat... Nim Twoje pisanie stało się książką, było ucieczka – z tego, co wiem. Czy odczuwałaś różnicę w pisaniu, kiedy pisałaś tylko dla siebie, do szuflady, a kiedy wiedziałaś, że Twoje słowa staną się powieścią, kiedy pracowałaś nad nimi jako tworzywem literackim? Czy sprawiało Ci to radość?

I.F.: Na szczęście niewiele było pracy ze świadomością, że to ma być książka. Nie czuje się pisarką, nie wiem jak traktować słowa jako „tworzywo literackie”. Myślę że gdybym pracowała nad tym tekstem jako nad książką, to nie skończyłabym go nigdy. Za dużo wątpliwości, za dużo znaków zapytania. Na szczęście, kiedy już było wiadomo, że to co napisałam stanie się książką, miałam przy sobie Mariusza, który wie, jak to się robi i prowadził mnie przez te meandry. A czy pisanie sprawiało mi radość? Nie wiem. To trudne pytanie, bo pisałam ten tekst w warunkach wyjątkowych, bez przymusu i bez nastawienia, że będzie to upublicznione. Na pewno jestem dumna z tego, że na koniec okazało się, że to dobre książka w swojej klasie. Ale czy czerpię z pisania radość to chyba będę umiała powiedzieć po drugim razie – jeśli taki się przydarzy.

U.W.: Gdzie są Twoim zdaniem granice prywatności i czy w ogóle można je wyznaczyć?

I.F.: Pamiętam, że kiedyś widziałam w telewizji spotkanie Pana Najsztuba z Panem Ziobro. Na pytanie o „granice prywatności” Pan Ziobro wskazał że taką bardzo prywatną rzeczą jest wizyta w toalecie, na co Pan Najsztub ripostował że to błąd, że właśnie należy spróbować zrobić to z partnerem, bo to zmienia perspektywę, a dla niego nieprzekraczalną granicą prywatności jest czytanie cudzej korespondencji. Także każdy z nas ma swoje granice. Myślę że jedyne co naprawdę warto to te granice weryfikować. Sprawdzać czy rzeczywiście są we właściwym miejscu. Może warto zapalić światło w sypialni. Może warto z tej sypialni wyjść. Może warto zacząć rozmawiać o tym co się przeżywa, czego się pragnie. Jakie się ma ukryte wizje i pragnienia.

U.W.: Skoro już o media zahaczyliśmy... Krytykowanie to zdaje się zajęcie dość popularne. I często nie jest to niestety tak zwana konstruktywna krytyka podbudowana głęboką znajomością tematu. Świetnie tego dowiodła reakcja ludzi na pierwsze, dość mocne, fragmenty Twojej powieści w mediach. Jak się do tego odnosisz? I z jakimi reakcjami spotykasz się na co dzień?

I.F.: Szczerze powiedziawszy nie wiem, co o tym myśleć. Bo jeśli chciałabym być obiektywna to musiałabym mieć złe zdanie o ludziach wydających opinie o książce na podstawie wybranych przez brukowe gazety fragmentów. A nie chcę myśleć o tych osobach, że nie mają świadomości, że takie gazety wyciągnęły właśnie takie fragmenty tylko dla taniej sensacji. Kilka razy byłam szczerze zaskoczona. Na przykład podejście Ani Muchy. Nigdy się nie przyjaźniłyśmy, a ona potraktowała moją książkę po prostu uczciwie – kupiła, przeczytała i wydała swoją opinię. Jestem jej wdzięczna za to, że pokazała jak powinno się traktować to, co robią inni – najpierw trzeba to poznać, a potem o tym mówić. Przed wydaniem książka została przeczytana przez grono ludzi naprawdę fenomenalnie obeznanych z literaturą w wydawnictwie, także ja wiedziałam, że jest to książka dobra. Oczywiście w swojej kategorii. Zawsze to podkreślam. Także osobiście śmieszyły mnie i budziły zażenowanie opinie „znanych” ludzi o książce, której nawet nie mieli w ręku. Na co dzień dostaje dużo wiadomości od ludzi w stylu „Nie spodziewałem się, jestem mile zaskoczony. Naprawdę dobra książka w tym segmencie.”

U.W.: A jak to jest na spotkaniach autorskich?

I.F.: Jeszcze inaczej. Tam często spotykam ludzi, którzy przychodzą, bo chcą zobaczyć kogoś, kto „daje radę”. Kogoś, kto podniósł się z kolan i idzie dalej. Dużym zaskoczeniem dla mnie było to, że na spotkania ze mną przychodzi dużo ludzi starszych, dużo kobiet, które mówią „tak trzymaj dziewczyno, trzeba w siebie wierzyć i czerpać z życia pełnymi garściami. Trzymam za ciebie kciuki”. Zastanawiam się czasem, co sobie myślą Ci, którzy jako pierwsi „zjechali” książkę nie przeczytawszy jej, natykając się teraz w mediach na przychylne recenzje. Czy są zdolni do refleksji? Ciekawe. Jeśli się w życiu przeczytało trochę książek to człowiek wie że wyjmując kilka zdań z literatury najwyższej można stworzyć wrażenie że to wyrywek pornografii, albo grafomańskiego bełkotu. Twórca tworzy dzieło zamknięte i tylko poznając całość można wyrobić sobie o nim zdanie.

U.W.: I już tak na koniec, bo nie mogę sobie odmówić zadania tego pytania... Jakie są Twoje ulubione lektury? Książki, do których wracasz, które pamiętasz mimo minionych lat od ich przeczytania?

I.F.: Ważną książką jest dla mnie „Sto lat samotności”. Często wracam także do „Ulissesa” i „Dzikich palm”. Ale z książkami jest tak, że ich rola w życiu się zmienia. Dojrzewamy i zaczynamy dostrzegać inne ważne rzeczy w kolejnych ważnych dla nas książkach. Nie umiem tego wyjaśnić, ale mam wrażenie, że książki tworzą ludzi. Tak samo jak muzyka i sztuka. Codzienność jest tym, co musimy opanować, ale to nas nie rozwija. Dopiero obcowanie ze sztuką prowokuje nas do rozwoju. Zadaniem artystów jest stawiać przed nami pytania i poszerzać nasze horyzonty przez pokazanie nam rzeczy, których sami nie potrafilibyśmy wymyślić. Odsuwając od siebie te pytania, zamykamy się na rozwój. Nie jeden raz w historii mądrzy ludzie mówili, że sztuka jest barometrem rozwoju społeczeństwa i tak właśnie jest w mojej ocenie – bo to sztuka inspiruje i prowokuje do rozwoju. Dlatego wydaje mi się, że dużym błędem jest zaniedbywanie życia kulturalnego, brak odpowiedniego wsparcia ze strony instytucji państwowych wspierających działalność artystyczną.

U.W.: Musze przyznać, że zgadzam się z Tobą. A teraz już dziękuję Ci ślicznie za rozmowę.

I.F.: Również dziękuję i serdecznie pozdrawiam Olsztyn oraz twórców inicjatywy Olsztyn czyta. To, co robią jest bardzo ważne.